Nieszczęścia chodzą parami, a do tych par dołączają się kolejne pary, aż znajdujesz się nagle w tłumie niepowodzeń. Tego akurat ranka naprawdę zależało mi, żeby wcześniej dotrzeć do biurka w pracy, uporać się z zaległościami i dobrze przygotować się do odprawy z kierownictwem kancelarii. Oczywiście, zawsze rano się spieszę, ale tym razem spieszyłam się bardzo-bardzo. No i zaczęło się. Jeszcze w garażu samochód odmówił posłuszeństwa. Boleśnie dotarło do mnie kolejny raz, jak bardzo nie mam, na kogo liczyć w życiu. Moja opoka, moja miłość od pierwszego wejrzenia, mój przewodnik po świecie prawa i prawników, mój kochany mąż – na samochodach nie zna się nic a nic. Szczerze mówiąc, gwoździa nie potrafi wbić, co dopiero uruchomić tak skomplikowane urządzenie, jak silnik pojazdu. Syn, synuś, syneczek dopiero, co dostał się na studia – dziewczyny, imprezy, wiecznie niewyspany, nigdy dla matki nie ma czasu, wiecznie sobą zachwycony.
Podjęłam nierówną i z góry skazaną na niepowodzenie walkę o taksówkę. Warszawa? Godziny szczytu? Zapomnij! Nie pozostało mi nic innego, jak bieg na zajezdnię tramwajową. Łatwo powiedzieć, jeśli nie widziałaś chodników na Starym Mokotowie, nie założyłaś szpilek i nie dźwigasz teczki wypełnionej umowami, korespondencją służbową, setkami szminek, puderniczek… zresztą sama wiesz. Jakimś cudem udało mi się wskoczyć do wagonu w momencie zamykania drzwi. Motorniczy szarpnął do przodu, jakby się z kimś ścigał. Wylądowałam siedzącej przy drzwiach starszej pani na kolanach. Nie dyskutowałam z jej poglądami na temat długości spódniczek, głębokości dekoltów i uganianiem się po mieście z “walyzamy”. Przeprosiłam i poszłam szukać z przodu wolnego miejsca siedzącego. No i co myślisz? Tak, już na zajezdni wszystkie zajęte. Szanuję starsze osoby, ale co one, do cholery, mają do roboty o 7:30 rano na mieście?!
Trzęsącymi się ze zdenerwowani i utraty tchu rękami kupiłam bilet. Nie zdążyłam się dobrze złapać czegoś, żeby przy hamowaniu nie wylądować ponownie na czyichś kolanach, kiedy przez otwarte drzwi wlał się do środka istny ludzki potok. Przystanek “Metro Pole Mokotowskie”, żeby cię szlag trafił! Zrozumiałam momentalnie, dlaczego nie udało mi się zdobyć taksówki. Awaria metra. Czemu nie, skoro właśnie dziś się spieszę, samochód nawalił, nogę sobie w kostce prawie skręciłam na nierównych płytach chodnikowych, pot mi się zbiera nawet pod cyckami, zostałam zrugana przez stare babsko za to, że mi się w życiu udało, a jej nie! Jeszcze ten tłum. Dobra, Elu, myślę sobie, oddychaj równo, wszystko będzie dobrze, wdech-wydech, wdech-wydech…
Gdzie ja miałam oczy? Co mnie pchnęło do ślubu z tym przemiłym i kompletnie bezradnym przyjacielem moich rodziców? Jestem w szczycie formy, gorąca czterdziestka (no, czterdziestka piątka, cicho!), ciało ach to ciało (dobra, tyłek zaniedbałam, ale za to ten biust, TEN biust!), a w sypialni wieje nudą, mężulek pod sześćdziesiątkę słodko pochrapuje. Gówniarz tylko po kasę przychodzi. Praca, praca, praca, papiery, papierki, piecząteczki. Życie ci, Elu, zaraz przeminie, zestarzejesz się, zanim się obejrzysz. Zawsze dopada mnie czarna rozpacz, kiedy tracę kontrolę nad sytuacją. A ja tak bardzo lubię porządek. Wdech-wydech, wdech-wydech…
I co, że kasa?! Na porządny urlop nie masz czasu, zresztą Marek tak kocha posiedzieć na tarasie z książką. Kiedyś ci to imponowało. Wychuchanego syneczka z jego pożal się Boże kolegami strach w domu samego zostawić. Wdech… Pieprzony motorniczy! “Kartofle wieziesz?!”.
Tak szarpnęło, że prawie rozbiłam sobie twarz o szybę! Czy facet naprawdę nie widział tego zakrętu? Cała wkleiłam się wręcz w okno, biust rozpłaszczył się na wszystkie strony, byłam pewna, że tłum za mną wypchnie mnie na zewnątrz i zginę pod tramwajem jadącym z naprzeciwka. Przez mgnienie oka w odbiciu szkła zobaczyłam twarz mężczyzny. To najwyraźniej on próbował mnie zabić i jeszcze zginąć razem ze mną. Nie, nie mężczyzna, dzieciak jakiś. No, może w wieku mojego Piotrka. Trudno zresztą mieć pretensje, tłum rzuca nim tak samo, jak mną.
Wdech-wydech… Coś z tym chłopakiem jest nie tak. Nie od razu zrozumiałam, co. Spojrzałam ponownie w odbicie. Jego twarz ciągle tam była. Nieruchoma. Co jest? Spojrzałam za jego wzrokiem… O, mamo! Musiałam o coś zahaczyć guzikiem, może jeszcze w samochodzie się rozpiął w nerwach? Tak czy owak, ten bezczelny szczeniak gapi się w moje cycki! Trzeba przyznać, ma na co. Przy każdym szarpnięciu wagonem piersi rozlewają się na szybie, podjeżdżają mi niemal pod brodę. Rozpięta niżej niż to planowałam bluzka (teraz częściowo zrozumiałam uwagi tej starej przy drzwiach) z najwyższym trudem próbuje powtrzymać te rwące się najwyraźniej na wolność obfite kształty.
Zdałam sobie z przerażeniem sprawę, że nic nie mogę na to poradzić. Jedną ręką trzymam się panicznie za poręcz, w drugiej zaciskam teczkę z bezcennymi dokumentami. I ten tłum. I ten motorniczy – pijany, jak nic! Podniosłam oczy znad szarpanego konwulsjami dekoltu i… o, nie! Nasze spojrzenia się spotkały. Ułamek sekundy, ale wystarczy. On jakby zmieszany – “No co ja poradzę, psze pani”! Nie obchodzi mnie to. Natychmiast odwracam wzrok. Udaję, że to się nie dzieje.
Wdech-wydech. Elu, kochanie, nic gorszego już się dziś nie może wydarzyć. Wytrzymaj jeszcze kwadrans, jeszcze dwadzieścia minut, czeka na ciebie klimatyzowana kancelaria, cierpliwy komputer, starzy, dobrzy koledzy gotowi w każdej chwili podstawić ci nogę. Wszystko będzie dobrze. Oddychaj. Wdech-wydech…
Nagle wszystkie moje zmysły przenoszą się z dekoltu w zupełnie inną część ciała. Już mnie nie interesuje, czy ten szczyl nadal się gapi w moje cycki, już mnie nie interesują uradowane spojrzenia mężczyzn z przystanków w przeciwną stronę. Coś mi każe zacisnąć z całych sił pośladki. To coś jest bardzo twarde i z pewnością należy do chłopaka za mną, tak – tego wciskającego mnie z uporem w okno tramwaju! Niech to będzie telefon! Tak, to na pewno telefon, spokojnie. Ela, jakiś dziwny ten telefon. Może latarka? Ela, na głowę upadłaś? Po co mu rano latarka? To. Nie. Jest. Latarka.
Zaczęłam w duchu przeklinać swój tyłek. Już od dawna miałam zapisać się na zajęcia, “więcej ruchu” – wszystkie mi to mówicie. Chudy bym miała, to by się chłopiec może nie musiał tak ocierać. Może nawet by nie chciał. A tak, co mu się dziwić? Ile on może mieć? Dwadzieścia? Dzisiaj w tym wieku to on dziewczyny jeszcze pewnie nie miał. Do niczego ta nasza młodzież, tylko gry komputerowe i instagramy. A jak się trafi babka z biustem i tyłkiem – głupieją. Żeby nie te szpilki. Żeby nie ta mała czarna. No co mu się Ela dziwisz? Też by ci stanął. Swoją drogą, to chyba nie może być to, co myślisz. Jakiś koński rozmiar. Co ten dzieciak wyhodował między nogami!?
Ela, natychmiast rozluźnij pośladki! Udawaj, że nic nie zauważyłaś. O nie! Nasze oczy znowu spotykają się w szybie – nad moim lewym ramieniem. Ułamek ułamka sekundy. Rzucam głową w prawo. Za późno. Już wszystko jasne. On wie, że ja wiem. Co robić? Znowu zacisnąć pośladki? Bądź poważna. Krzyczeć? A co on ci zrobił? To on kazał ci rozpiąć bluzkę i masować mu krocze dupskiem? Rzucić teczkę i co? Ten cholerny motorniczy i jego beznadziejny tramwaj. Walczę, żeby stać nieruchomo. Bez szans. Każdy ruch wagonu powoduje, że moje pośladki się unoszą i opadają. “Młody człowieku, to nie tak, jak myślisz” – prawie to wypowiadam. Akurat! Okłamuj się Ela dalej. Popatrz na to z boku. Cycata mamuśka w rozpiętej prawie do pępka bluzce, wypina tyłek spragniona młodego kutasa. Napalona, niezaspokojona mamuśka. Gdyby chciała, to na pewno by coś zrobiła, zwróciła mu uwagę, starała się odsunąć. Cokolwiek! Nie patrz mu więcej w oczy. Rozluźnij pośladki. Udawaj, że nic nie zauważyłaś. Zachowaj resztki godności.
Coraz trudniej o wdech-wydech. Czuję, że zaczynam gwałtownie łapać powietrze głęboko, wypełniając płuca, jakbym się topiła. To z kolei powoduje, że mój biust coraz bardziej wyrywa się z bluzki, a pośladki przyspieszają ruch w górę i w dół, powodując chcąc nie chcąc, że ta wielka, twarda nie-latarka robi się jeszcze większa i jeszcze twardsza. Czuję na pośladkach coraz wyraźniej kształt męskiego członka. Czuję jego podstawę między pośladkami, a w poprzek prawego pośladka to, co z podstawy wyrasta. Oburzenie i odraza miesza się z ciekawością, czy to, aby na pewno męskie przyrodzenie. Nieśmiało daje o sobie znać kobieca próżność. Mogłabym być jego matką. Przesuwam się delikatnie. Nie-latarka zmienia pozycję z poziomej na pionową i układa się równo między moimi pośladkami. Oboje zastygamy w napięciu. Jakbyśmy się obawiali przerwać tę grę. Nie mam już wątpliwości. Tym bardziej, że nie-latarka zaczyna się przesuwać w górę i w dół, próbując delikatnie, niby przypadkowo rozchylić moje pośladki. Ale ja przecież mogłabym być jego matką! Spieszę się do kancelarii. Jestem kobietą sukcesu i w ogóle miało mnie tu nie być!
Nagle serce mi staje, przestaję oddychać. Czuję, że moja spódniczka milimetr po milimetrze, milimetr po milimetrze unosi się do góry. Ciasna, do kolan, biurowa “czarna”. Czuję na udach każde drgnięcie materiału ku górze. To się nie może dziać naprawdę. Czy nikt nie widzi, że obcy facet dobiera się do mnie w transporcie publicznym w biały dzień?! No ale, Elu, jak ma widzieć? Upchnięci jak sardynki w puszce – każdy myśli tylko, żeby nie polecieć z nóg. Słychać tu i ówdzie wymyślne przymiotniki pod adresem motorniczego. W tłumie ludzi jestem całkowicie sama. To jest chciałabym być sama, ale jest jeszcze ten napalony byczek z jego drągiem już bez wątpienia celowo ocierającym się o czarny materiał mojej spódniczki. Zaciskam oczy. Niech to będzie zły sen! Ale w tym momencie jego palce natrafiają na koronkę moich samonośnych pończoch. Czuję, jakby go prąd poraził, gwałtownym ruchem bioder dociska mnie do szyby.
W jednym momencie wyrywa mi się z ust cichy okrzyk, czuję jego gorący oddech na szyi, a na biodrach potężny ucisk dłoni. Teraz nawet gdybym bardzo próbowała, nie mam jak się wyślizgnąć. Po jaką cholerę ja zakładam do pracy koronkową bieliznę? Kto mnie będzie w tych stringach oglądał? Ja chyba naprawdę podświadomie szukam okazji. Wielka mi pani prawniczka! Milfetka z taniego pornosa. Zaczynam nerwowo układać w głowie formułkę na uspokojenie sytuacji: “Przepraszam, ja tu wysiadam”, “Niedobrze mi, będę wymiotować”, “Du Polnische Schweine!”. Ale nie robię nic, a to musi upewniać go, że ja chcę, żeby kontynuował. Napalona mamuśka. I jeszcze ten okrzyk, jakby podniecenia. Idiotka.
Dobra, myślę sobie, poociera się młodziak, zaraz pewnie wysiądzie do szkoły. Będzie miał, co kumplom opowiadać, ślepej kurze ziar… Nagle oddech grzęźnie mi w piersiach. Czuję jak coś gołego, gorącego i twardego wpycha się między moje uda! Co ten gówniarz sobie wyobraża?! Z całych sił staram się mu przeszkodzić, ale w tym tłoku jestem już chyba wszędzie spocona. Męski kutas rozmiarów mojego ramienia toruje sobie bez przeszkód drogę ponad paskiem moich pończoch, rozcierając krople potu wewnątrz moich ud. Na pewno potu, Elu? Czuję tę płonącą pałę przez mokre majtki. Czuję na odsłoniętych pośladkach jego owłosione jajka. Rozgniata mnie biodrami o szybę.
Próbuję odwrócić do niego twarz i przemówić mu do rozsądku. Policzkiem zderzam się z jego pochyloną głową. “Brunet” – przebiega mi przez głowę. “Jakie to ma znaczenie?!” – karcę sama siebie. Faktycznie, nie ma to już żadnego znaczenia. Moje ciało przeszywa prąd. Dwa prądy. Jeden biegnie z krocza, z mojej nagle klejącej się łechtaczki, która niemal zawisa w powietrzu na tym sztywnym dyszlu, a drugi prąd od szyi, na której spoczywa pocałunek mięsistych, palących warg. Mam wrażenie, że to nie mężczyzna, nie człowiek. Jakieś nieokiełznane zwierzę – byk, ogier czy knur – szeroka, atletyczna pierś, potężne dłonie i ten… nie znajduję innego słowa: chuj! Nagle znika cała moja z trudem zdobyta edukacja, kariera prawnicza, dobre pochodzenie, mąż, syn, rodzina. Cała jestem skupiona, żeby on tą wielką główką swojego… tak, swojego chuja rozgniatał mnie dokładnie tam, gdzie Marek nie dotarł od lat.
Unoszę lekko pośladki, piersi rozgniatam o szybę, żeby tylko docisnąć łechtaczkę do tego twardego drąga. Jak bardzo chciałabym, żeby zdarł ze mnie ten paseczek białej, przemoczonej bielizny. Ale on już odpływa w trans, jego biodra wykonują długie, głębokie pchnięcia. Czubek kutasa przesuwa się między moimi udami, czuję go doskonale. Chcę mu wyszeptać: “Moje piersi! Zmiażdż je w tych dłoniach jak w imadle, rozgnieć moje sutki palcami, skurwielu, rozszarp je!”. Ale doskonale wiem, że tego nie zrobi. Szyba. Takie show nie uszłoby uwadze kierowców i pieszych. Spódniczka z przodu opada niżej. Podciągnął mi ją tylko na pośladkach. Materiał zakrywa przed światem za oknem tramwaju to, co dzieje się między moim udami. Pragnę poczuć, jak jego biodra tłuką o moje pośladki, chciałabym usłyszeć to sprośne klaskanie. Znowu jestem dumna, że mam tyłek. Dupcię. Nie jakieś płaskie, kościste nic jak te flądry z biura.
Odzyskuję na tyle przytomności zmysłów, by kątami oczu sprawdzić, czy nie zwracamy uwagi innych pasażerów. Zaczynam błogosławić motorniczego. Myśli całego przedziału pozostają skupione na nim bez reszty. Pędzi, jakby mu płacili za rekord trasy. Buja nami jak na łódce. Wykorzystuję każdy ruch podłogi, by niby niechcący jeszcze mocniej rozetrzeć się cipką na tym cudownym kutasie. Młody przyspiesza. Jego oddech staje się coraz krótszy. Czuję łaskotanie w dół dekoltu – to kropla śliny z jego ust wędruje między między moje cycki! Tego jeszcze brakowało. Mam teraz wrażenie, że sutkami zarysuję szkło – tak zesztywniały. Najchętniej odwróciłabym się, klęknęła i wzięła tego cudownego chuja między moje cyce. Skąd takie słowa w mojej głowie? Ela, nie jesteś taka. Nie byłaś. Wystarczyło, że poczułaś między nogami młodego ogiera? Ty suko! Jesteś napaloną mamuśką, mokrą dziwką. Ta myśl doprowadza mnie na skraj szaleństwa z rozkoszy. Czuję, że poniżej bioder ogarnia mnie potężny dreszcz. Płynę między nogami. Jeszcze! Wepchnij go, jeszcze raz! Mocniej! Pieprz mnie, zrób ze mną, co chcesz! Mam ochotę obsypać cię pocałunkami, pieścić językiem za uszami, po klatce piersiowej, wylizać cię między pośladkami i po jajkach.
Już nie wydaje mi się bezczelnym gówniarzem. To młody bóg, pół człowiek, pół zwierzę. Minotaur, obdarzony przez Wenus narządem niebiańskiej rozkoszy. Chcę, żeby wepchnął mi tego potwora w cipę, w usta, żeby spuścił się na moje cycki, na twarz, chcę dumnie zanieść jego spermę na bluzce na… Elżbieta!!! Odprawa kierownictwa kancelarii! Która to godzina? Gdzie my jesteśmy? Nogi przestały mi się trząść, próbuję się odwrócić, wyszarpnąć, ale właśnie w tym momencie przez moje mokre majtki, moją rozpaloną cipkę przenosić się zaczyna znajomy kiedyś, bardzo krótko, bardzo dawno, puls. Nie ma wątpliwości. Wielki jak gałąź kutas zaczyna pulsować, jakby miał się rozpaść. Minotaur dochodzi. Jego palce niemal rozrywają moje pośladki. “Chodź kotku, zalej swoją sukę spermą” – chciałam pomyśleć, ale zdaję sobie sprawę, że słyszę swój głos. I on mnie słyszy. Zrywa się w ostatnim spazmie. Przybija mój tyłek biodrami, rozpycha tym strasznym chujem wargi mojej cipki i zalewa niekończącym się potokiem spermy. Gorący, lepki męski sok klei się do moich majtek, podszewki spódnicy, ud i pończoch. Pozostajemy tak spleceni, nie wiedząc, co począć dalej.
“Ja tu, proszę panią, wysiadam” – słyszę wtem za plecami. Minotaur znika tak samo nagle, jak się pojawił. Gwałtownie obciągam spódniczkę, zapinam bluzkę, upewniam się, że nikt nie patrzy i rozczarowana myślę, jaki to był jednak bezmyślny gówniarz.
Leave a Reply