MACIEJ, SZKOLNY ZAPLADNIACZ – czesc II

Wracam po pięciu latach z następną częścią opowiadania. Dajcie znać jak wam się podoba. Tak jak zawsze, przekazuję te opowiadanie do domeny publicznej. Zachęcam do rozpowszechniania i wklejania gdziekolwiek. Zezwalam na użycie we własnych celach, edytowanie i upublicznianie gdzie tylko zechcecie, np. blogi i tak dalej. Róbta co chceta.

Punkt widzenia Kacpra

Minęły dwa tygodnie od tamtej nocy. Dwa tygodnie, które zmieniły wszystko. Wróciłem do Słupska, do domu, do szkoły, ale to wszystko było tylko pozorami. Nic nie było już takie samo. Kiedy patrzyłem na siebie w lustrze, widziałem kogoś innego. Ciało wciąż bolało i pamiętało upokorzenie, ale pod spodem czułem coś jeszcze. Coś ciemnego i podniecającego. Czułem w sobie jego nasienie. Byłem brudny. A najgorsze było to, że za każdym razem, gdy o tym myślałem, mój kutas stawał twardy.

Pierwszy dzień w szkole był piekłem. Gdy wszedłem na salę i zobaczyłem go, siedzącego na tyłach z kumplami i głośno się śmiejącego, moje nogi się ugięły. Maciek spojrzał na mnie. Na jego twarzy nie było żadnego wyrzutu sumienia, tylko ten sam, dobrze mi znany drapieżny uśmieszek. Uniósł brew w typowy dla siebie sposób. To był gest. Przypomnienie. „Jesteś mój”.

 – Cześć, Kacper – mówił głośno, żeby wszyscy wokół słyszeli. – Co u ciebie? Masz jakieś plany na weekend? Może byś z którymś z nas poszedł na ryby? Chłopaki to lubią.

Wiedział, co robi. Każde jego słowo było ciosem, precyzyjnie wycelowanym we mnie. Używał słowa „chłopaki” jak bata, by pokazywać, kim jestem. Nie jestem jednym z nich. Nigdy nie byłem. Jestem rzeczą. Zabawką. Czymś, co można użyć i wyrzucić. Któregoś razu w odpowiedzi na jego drwiny, gdy jego kumple patrzyli na mnie z politowaniem i pogardą, poczułem falę gorąca w kroku. Moja własna zdrada. Mój organizm reagował na niego jak pies, który kołysze ogonem, nawet, gdy go kopią – z nadzieją, że kolejny cios będzie łagodniejszy.

Od tamtej pory unikałem go jak ognia, ale on mnie nie unikał. Wręcz przeciwnie. Zaczął się mną bawić.

Podczas przerwy podszedł do mojej ławki i oparł się o nią całym swoim ciałem, tak, że czułem jego ciepło i zapach potu zmieszanego z tanim dezodorantem.

 – Odejdź, Maciek – syczałem przez zęby, próbując zachować resztki godności.

 – Odejdź? – zaśmiał się, a jego kumple podążyli jego przykładem. – Ależ stary, ja tylko tak przyjaźnie. Wiesz, zawsze możesz zadzwonić. Masz mój numer, prawda?

Wiedział, że nie zadzwonię. Ale wiedział też, że mogę. Że będę o tym marzył.

Na lekcji WF-u, gdy mieliśmy grać w kosza nauczyciel podzielił nas na dwie drużyny i, oczywiście, wpadliśmy do tej samej. Podczas meczu szukałem tylko jednego – unikania kontaktu, ale on celowo podchodził. Otarł się o mnie, a jego ręka musnęła moje biodro, zostawiając ślad gorąca. Po jednym z rzutów, gdy piłka przetoczyła się pod ławkę, obaj się po nią schyliliśmy. Na chwilę znaleźliśmy się twarzą w twarz. W jego oczach nie było sportowej zaciętości, tylko ten sam drapieżny błysk.

 – Uważaj na siebie, mały – wyszeptał tylko, a jego głos był pełen pogardy. Gdy wstawał, celowo popchnął mnie kolanem w krocze. Nie było to mocne uderzenie, bardziej dotyk, ale wystarczająco jednoznaczny, bym poczuł falę poniżenia i wstydu.

Punkt widzenia Maćka

Kurwa, ale to było dobre. Najlepszy numerek w moim życiu. Lepsze niż jebanie jakiejś napalonej laski z klubu, która myśli, że jest królową. Tamto było prawdziwe. Czysta władza. Zalałem go, zaraziłem go, zostawiłem w nim swój ślad. Teraz, kiedy go widzę w szkole, dostaję zajebistego kopa. On wie. Wiem, że on wie. Unika mnie, patrzy w ziemię, ale widzę w jego oczach ten lęk i… te pożądanie. Chce mnie znów. Chce być moim cwelem.

Kumple pytali, co wyprawiałem w Warszawie. Opowiedziałem im o jakiejś laseczce, którą wyruchałem na zapleczu baru. Kłamstwo było tak łatwe. Prawda była o wiele ciekawsza i tylko dla mnie.

Czasem, w nocy, leżąc w łóżku, zamykałem oczy i widziałem jego płaczącą twarz. Pamiętałem, jak się wiercił pode mną, jak prosił, żebym przestał. A potem, jak jęczał z rozkoszy, kiedy już go złamałem. Mój kutas twardniał na samą myśl. Musiałem sobie pomagać ręką, wyobrażając sobie jego ciasną, gładką dziurę, w której zostawiłem swoje nasienie. Wirusa.

Zastanawiałem się, czy już wie. Czy poszedł do lekarza. Czy dostał wyniki. Muszę go znów zobaczyć. Nie w szkole, tylko na moich warunkach. Mam te nagrania. Mogę go zniszczyć. Ale po co? Zniszczenie to koniec. A ja chcę, żeby to trwało. Chcę, żeby był moim pojemnikiem na spermę. Moją suką do krycia.

Jednego dnia na korytarzu zobaczyłem, jak gada z jakąś laską z innej klasy, typową grzeczną dziewczynką. Stał blisko niej, uśmiechał się nerwowo, a ona coś opowiadała, machając rękami. Na moment zobaczyłem w nim tego normalnego, niezepsutego gówniarza, którym mógł być. Poczułem falę wściekłości.

To ja go naznaczyłem.

Podszedłem do nich z uśmiechem i otarłem się o niego, celowo mocno. Odwróciłem się do dziewczyny i powiedziałem głośno: „Hej, uważaj na niego. To delikatny chłopak, łatwo go zranić”. Spojrzała na mnie zdezorientowana, a on zalał się rumieńcem, wiedząc doskonale, co naprawdę chciałem przez to powiedzieć. „On jest mój”.

Punkt widzenia Kacpra

Zacząłem chorować. Na początku myślałem, że to zwykła grypa, jakaś infekcja łapnięta w szkole. Gorączka, ból mięśni, poty, które moczyły poduszkę w nocy. Mówiłem rodzicom, że przeziębiłem się, i łykałem tabletki, które nie dawały żadnego efektu. Ale potem pojawiły się inne objawy. Obrzękłe węzły chłonne na szyi, które czułem pod palcami jak małe, twarde kulki. Dziwna wysypka na klatce piersiowej, czerwona plama, która nie znikała.

W nocy, kiedy rodzice już spali, usiadłem przed komputerem. Szukałem w Internecie. Wpisywałem objawy jedno po drugim. „Gorączka”, „bóle mięśni”, „wysypka”, „powiększone węzły chłonne”. Google podrzucało mi mnóstwo opcji, od mononukleozy po rzadkie choroby tropikalne. Ale ja wiedziałem, czego szukam. Moja ręka trzęsła się, gdy w końcu wpisałem w wyszukiwarkę: „nietypowe objawy HIV”. Kliknąłem w link. Lista symptomów była jak opis mojego ostatniego miesiąca. Serce waliło mi jak młot.

To nie mogła być prawda. Byłem młody. To było niemożliwe. To się przecież zdarza tylko w filmach.

Ale w głębi duszy wiedziałem. Czułem to w kościach. To był jego dar. Jego ostateczny ślad.

Pewnego dnia, po lekcjach, nie wytrzymałem. Poszedłem do punktu konsultacyjnego. Był to anonimowy gabinet na przedmieściach, z pordzewiałą tablicą za szybą. Miejsce przeznaczone dla ćpunów i gejów. Pani w recepcji patrzyła na mnie z litością, a ja czułem, jak moje policzki płoną ze wstydu. Czekałem na wynik najdłuższe dwa dni w moim życiu. W myślach modliłem się do każdego boga, o którym słyszałem, prosząc o negatywny wynik.

 – Wynik jest pozytywny – powiedziała lekarka spokojnym, bezdusznym głosem, nie podnosząc wzroku z kartki.

 – Powinien Pan zacząć leczenie. To nie wyrok.

Ale dla mnie był. Wyrok, który wydał Maciek. Wyszedłem na zewnątrz, a słońce raziło mnie w oczy, jakby chciało mnie oślepić. Świat się walił. Ludzie na ulicy śmiali się, rozmawiali, żyli swoim życiem, a ja stałem jak wyrzut z innego wymiaru. Byłem zakażony. Byłem jego. Zostałem zapłodniony… a teraz płaciłem za to najwyższą cenę.

Punkt widzenia Maćka

Dzwonił. Wreszcie. Był środek nocy, a ja spałem po imprezie. Mój telefon wibrował na nocnej szafce, irytująco, jak komar.

Nieznany numer. Wiedziałem, kto to musi być. Mój kutas już się poruszył w spodniach, zanim jeszcze odebrałem.

 – Halo? – mruknąłem, udając zirytowanie, choć na mojej twarzy gościł szeroki uśmieszek.

W słuchawce była cisza. Słyszałem tylko cichy, poszarpany oddech, jakby ktoś biegł maraton.

 – Kto tam kurwa? – rzuciłem ostro, podkręcając atmosferę.

 – To… ja – usłyszałem drżący głos Kacpra. – Kacper.

Uśmiechnąłem się do siebie w ciemności. Wiedziałem. Czułem to w kościach, że w końcu się złamie i zadzwoni. To była tylko kwestia czasu.

 – Czego chcesz, cwelu? – zapytałem ostro.

 – Jestem… chory – wyszeptał, a to słowo brzmiało jak wyznanie mordercy. – Wynik… pozytywny.

W moich spodniach natychmiast zrobiło się gorąco. Krew spłynęła do mojego kutasa, który stwardniał do granic możliwości. To było to. Potwierdzenie. Zwycięstwo. Czułem falę mocy, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem, nawet wtedy, gdy go pierwszy raz wyjebałem. To było coś więcej. To bycie bogiem.

 – I co z tego, stary? Wszyscy kiedyś umrzemy – odparłem beztrosko, wiedząc, jak bardzo te słowa go ranią.

 – Ty to zrobiłeś! – jego głos nabrał nuty desperacji, wreszcie przełamując się. – Ty mnie zaraziłeś!

 – Nie masz dowodów – odparłem chłodno, wiedząc, że to kłamstwo. Miałem dowody. Nagrania. Jego płacz, jego prośby, jego poddanie się. Wszystko zapisane na moim telefonie.

 – Masz nagrania. Wiem, że masz. Proszę, Maciek. Usuń je. Proszę. – Jego głos był już pełen łkania.

 – A co ja z tego będę miał? – zaśmiałem się. – Chcesz żebym usunął najlepsze filmy, jakie kiedykolwiek miałem? Chyba żartujesz.

 – Mogę… mogę ci płacić – wyszeptał, a w jego głosie słychać było ostatnią iskierkę nadziei, że da się wszystko załatwić po ludzku.

 – Płacić? – prychnąłem. – Już raz mi zapłaciłeś, kiedy opróżniłem twój portfel. Teraz też będziesz mi płacić. Ale nie kasą.

Zamilkł. Słyszałem tylko jego przełykanie śliny.

 – No…to czym? – wyszeptał, a w jego głosie słychać było straszne przerażenie i jednocześnie przerażającą gotowość. Był gotów na wszystko, byleby tylko uratować resztki swojego żałosnego życia społecznego.

 – Swoim ciałem – odparłem zimno, czując, jak mój kutas twardnieje w spodniach na samą myśl. – Swoim czasem. Swoim bólem. Będziesz moją prywatną lalą do jebania. Będziesz moim pojemnikiem na spermę, kiedy tylko będę chciał. Zrozumiałeś? To będzie twoja zapłata. Będę rządził twoim życiem w zamian za dyskrecję.

 – Ale… dlaczego? – jego głos drżał. – Przecież… jestem chory.

 – Właśnie, dlatego – warknąłem do telefonu. – Bo jesteś chory. Bo jesteś brudny. To mnie kręci, kurwa. Chcę czuć twoją chorobę, kiedy cię będę ruchać. Chcę wiedzieć, że zostawiam w tobie jeszcze więcej mojego gówna. Będziesz mój i tylko mój. Zgadzasz się?

Po drugiej stronie cisza. Słyszałem tylko jego nieregularny oddech. Wiedziałem, że wygrałem. Że nie ma wyjścia.

 – Tak – wyszeptał po chwili, a to słowo było pełne porażki. – Zgadzam się.

 – Dobry cwel – powiedziałem z zadowoleniem. – Jutro po szkole, stara szatnia pod “Herculesem”. Na dole, z tyłu. Nikt tam nie chodzi. Bądź nagi i czekaj na mnie na kolanach. I nie spóźnij się, bo te filmiki mogą wpaść w niepowołane ręce. Może twoim rodzicom? A może wujkowi z czereśniami?

Rozłączyłem się, nie czekając na odpowiedź. Leżałem w łóżku z twardym jak skała kutasem. Nie mogłem się doczekać jutra.

Punkt widzenia Kacpra

Czułem się kompletnie załamany. „Hercules” to była ta stara, opuszczona siłownia, do której kiedyś chodził Maciek ze swoją paczką. Mówiło się, że w piwnicach dzieją się tam różne rzeczy… A teraz miałem się tam stawić.

Następny dzień w szkole był po prostu ciągłym czekaniem. Przechodziłem przez korytarze jak automat, nie widząc i nie słysząc nikogo. Czułem tylko jedno – jego wzrok. Za każdym razem, gdy na mnie spojrzał, moja skóra robiła się gorąca.

Na ostatniej przerwie, przed ostatnią lekcją Maciek podszedł na chwilę do ławki na korytarzu, przy której siedziałem i położył swoją dużą, szeroką dłoń na blacie, tuż obok mojego zeszytu.

– Czekam – powiedział cicho, tak, że tylko ja to usłyszałem. Jego głos był niski i spokojny. – Nie zawiedź mnie.

Ostatnia lekcją była matma. Patrzyłem na zegar, a każda minuta ciągnęła się w nieskończoność. Myślałem tylko o tym, co będzie potem. Wiedziałem, że zamierzam iść na coś, z czego nie ma odwrotu. Ale wiedziałem też, że nie mam wyboru. I coś we mnie, coś głupiego i chorego, nie chciało tego wyboru. Byłem na niego wkurwiony, bałem się go, ale mój organizm reagował na samą myśl o nim. To było jak choroba.

Kiedy zadzwonił dzwonek, wstałem. Moje nogi były jak z waty. Serce waliło mi tak głośno, że byłem pewien, że wszyscy to słyszą. Wyszedłem jak najszybciej ze szkoły i skierowałem się w przeciwną stronę niż zwykle, w stronę przemysłowej dzielnicy. “Hercules” mieścił się w starym, jednopiętrowym budynku z szarym tynkiem, który odpadał płatami. Szyld był wyblakły i połamany.

Minąłem główne wejście i, tak jak mi kazał, skierowałem się na tyły budynku. Schody w dół prowadziły do metalowych drzwi pomalowanych na zielono, które wyglądały, jakby ktoś je ostatnio otwierał.

W środku panował półmrok, czuć było stęchliznę i zapach szczyn. To musiała być ta stara, nieużywana szatnia. Wypełniona była ona graffiti miejscowych „artystów”. W środku wciąż stała zniszczona ławka i kilka innych, porzuconych przez zbankrutowanych właścicieli siłowni pierdół do ćwiczeń. Pojedyncze okno z wybitą szybą świeciło słabo, rzucając długie cienie. Nie było tu nikogo.

Zgodnie z rozkazem Maćka zacząłem się rozbierać. Rzuciłem na bok plecak, zdjąłem bluzę z kapturem, potem koszulkę, spodnie dżinsowe, skarpetki i bokserki. Położyłem wszystko na zakurzonym stołku. Stałem nagi. Było zimno, przez co zacząłem drżeć. Wilgotne, stęchłe powietrze owiało moje gołe ciało. I wtedy, ku swojej własnej zgrozie, poczułem, że robię się twardy. Mój kutas stał, choć moje myśli krzyczały. To było najgorsze. Moje własne ciało pracowało przeciwko mnie.

Uklęknąłem na betonowej podłodze, tyłem do drzwi. Była zimna i lepka od jakiegoś osadu. Przyłożyłem czoło do chłodnej, surowej ściany. Zamknąłem oczy i starałem się oddychać. Czekałem. Słyszałem tylko kapanie wody gdzieś w rurach i odgłosy ruchu ulicznego z góry. Czułem strach.

Wtedy usłyszałem kroki na betonowych schodach – ciężkie, miarowe. Zatrzymały się przed drzwiami.

Nie pukał. Drzwi otworzyły się z głuchym stuknięciem. W świetle dziennym z zewnątrz stał Maciek. Miał na sobie dres z Adidasa i torbę treningową przerzuconą przez ramię. Jego wzrok od razu padł na mnie, nagiego na podłodze. Uśmiechnął się, wszedł do środka i zatrzasnął drzwi.

Punkt widzenia Maćka

Nie zawiodłem się. Zsunąłem metalowe drzwi i tam był. Mój cwel. Klęczał na betonowej podłodze, nagi, cały drżący. Światło z małego okienka odbijało się od jego wygolonego tyłka. Był różowy i wystawiony do góry, w moją stronę, jakby czekał na to, co ma nadejść. Jego ciało było chude, widać było żebra, ale w tej chwili wyglądał zmysłowo. Zepsuty. Mój kutas od razu zrobił się twardy i napierał na materiał spodni.

– Więc jednak potrafisz być posłuszny – powiedziałem. Zamarłem na chwilę, żeby się mu przyjrzeć, a potem wszedłem i zamknąłem drzwi za sobą za pomocą kłódki, którą niosłem ze sobą. Celowo głośno przekręciłem klucz, żeby usłyszał ten dźwięk. Żeby wiedział, że nie ma stąd wyjścia. – Podnieś się i odwróć.

Zrobił to, co kazałem. Wstał, jego nogi były trochę chwiejne. Powoli obrócił się w miejscu. Jego kutas był twardy i wilgotny na czubku. Więc jednak cała ta sytuacja, to czekanie tu na mnie, go podniecało. Nie tylko jego.

– Widzę, jak ci się to podoba – zaśmiałem się cicho i podszedłem do niego bliżej. Podniosłem rękę i otwartą dłonią powoli pogładziłem go po twarzy, od policzka do brody. Jego skóra była gorąca. – Od dziś masz nowe obowiązki. Po pierwsze, jesteś moim wiadrem na spermę. Na moją wiadomość będziesz tu na mnie czekał. Zrozumiałeś?

Pokiwał tylko głową. W jego oczach stały łzy, ale widziałem też to podniecenie, które walczyło ze strachem. To było idealne.

Punkt widzenia Kacpra

Maciek walnął się na zardzewiałej ławce, rozkładając nogi. „Drugi nowy obowiązek. Zaczynamy od zapoznania się z zapachem.”

Podszedłem do niego i uklęknąłem, jak kazał. Mój oddech stał się szybszy, gdy zobaczyłem, jak odchyla dresy i kładzie dłoń na swoim kroczu. Materiał slipów był tam ciemniejszy od potu.

 – Chcesz powąchać? Musisz poprosić.

 – Proszę… – wyszeptałem, czując, jak gardło mi się zaciska.

 – Proszę, kto? – uderzył mnie lekko w twarz.

 – Proszę pana. Chcę powąchać.

Gdy zdjął spodnie i bokserki, powietrze wypełnił intensywny zapach. To nie był zwykły pot – to była męskość, zwierzęcość, władza. Zapach, który powinien budzić we mnie wstręt, a jednak… Moje ciało zareagowało natychmiast. Pochyliłem się bliżej, wdychając go głęboko. Zapach był tak zniewalający, że aż kręciło mi się w głowie. Czułem jak intensywnie jebie mu z krocza po treningu. Mój własny kutas drgnął, zdradzając moje podniecenie.

 – Podoba ci się ten zapach, cwelu? – usłyszałem nad sobą.

Tak… – jeknąłem, nie mogąc oderwać twarzy od źródła tej woni. Zapach był tak silny, że niemal fizycznie czułem go w ustach.

Musiałem go mieć. Musiałem.

 – Proszę, pozwól mi possać… Chcę go w ustach. Potrzebuję tego. – Moje słowa brzmiały desperacko, ale nie mogłem się powstrzymać.

 – Maciek zaśmiał się i wstał z ławki. Jego cień padł na mnie, zasłaniając światło z małego okienka. Był potężny, silny, miał mięśnie. Nie to, co ja, czyli żałosny cwel. Główka jego kutasa śliniła się.

 – Podłaź, cwelu – warknął. – Chcę zobaczyć, jak całujesz go z uwielbieniem.

 – Podpełzłem do niego. Zsunął slipy i uniósł swojego sterczącego kutasa, po czym położył go zmysłowo na mojej twarzy. Czułem jego ciężar i ciepło na policzku, a potem na ustach. Zapach był przytłaczający – słodkawy, muskularny, intensywny.

 – Całuj – rozkazał, a jego głos nie pozostawiał wątpliwości.

Uniosłem głowę i zacząłem całować. Najpierw delikatnie, nieśmiało, muskając wargami gorącą skórę. Potem śmielej, oddając się tej upokarzającej czci. Całowałem jego mosznę, nasadę, całą długość. Moje usta sunęły po jego skórze, a ja czułem, jak mój własny strach miesza się z podnieceniem.

Punkt widzenia Maćka

– Otwórz ryj.

Pysk Kacpra rozchylił się i mój chuj był już w pełni gotowy. Bez żadnego ostrzeżenia wsadziłem mu go do japy. Było tam gorąco i mokro. Od razu zaczął ssać i robić miny, tak jakby od ssania mojego wała zależało jego życie. A w sumie to tak właśnie było.

– To jest twoje życie, pedale – jęknąłem, chwytając go mocno za włosy i ruszając biodrami, wpychając się głębiej w jego gardło. – Ssanie mojego zarażonego fiuta. Na to się teraz składa. Zapamiętaj to.

Po minucie czy dwóch, wyrwałem mu kutasa z ust. Ślina ciągnęła się między jego wargami a moim fiutem. Splunąłem mu prosto w twarz. Gruba plwocina spłynęła mu po policzku i brodzie. Nie próbował nawet jej zetrzeć. Tylko zamknął oczy, jakby to był jakiś sakrament.

– Teraz czas na pizdę – powiedziałem i bez ostrzeżenia pchnąłem go na plecy na betonową podłogę. Był bezwolny. Rozchyliłem jego nogi, przytrzymując je szeroko. – Bez gumki. Zawsze. Chcę czuć, jak twoja choroba ociera się o mojego chuja.

Wszedłem w niego jednym, mocnym pchnięciem. Był ciasny, mimo że już raz go przeorałem. Krzyknął, ale ja nie zwolniłem. Ruchałem go twardo i szybko, na tej zimnej, brudnej podłodze. Patrzyłem mu prosto w oczy. Widziałem w nich ból, upokorzenie, ale też, kurwa, ekstazę. Był mój. Całkowicie i nieodwołalnie zepsuty. Zarażony przeze mnie.

– Zostawię w sobie twojego wirusa – powiedział nagle głosem przegiętej cioty, gdy się w niego wbijałem. Jego głos był urywany. – Zostawię go na zawsze.

To było to. Właśnie to chciałem usłyszeć.

Poczułem, że dochodzę. Nie przestałem rżnąć go z całej siły i spuściłem w jego cipę całą zawartość moich jaj, aż ryknąłem i wyjebało mi gały do góry. Wypuściłem w niego całą moją toksyczną spermę, czując, jak nareszcie dopełniam dzieła zniszczenia.

Kiedy skończyłem, wysunąłem się z niego i stanąłem nad nim, patrząc w dół. Leżał na wznak, roztrzęsiony, z moją spermą powoli wypływającą z jego rozwartego tyłka i moją śliną na twarzy. Wyglądał pięknie w tym całkowitym zepsuciu.

– Teraz posprzątaj – powiedziałem stanowczo. – Jęzorem szmato.

Nie wahał się ani chwili. Nie protestował. Przewrócił się na brzuch i podpełznął do moich nóg. Pochylił głowę i zaczął lizać. Jego język był ciepły i miękki, gdy czyścił mojego kutasa z resztek spermy i potu.

Kiedy skończył, spojrzał na mnie z niemym pytaniem w oczach. Zamiast słów, zebrałem ślinę i splunąłem mu prosto w twarz. Gruba, biała plwocina spłynęła mu po policzku, mieszając się z łzami i resztkami mojej spermy. Znowu nie zareagował i tylko zamknął oczy.

Bez słowa włożyłem kutasa w spodnie, wstałem i odwróciłem się z obojętną miną. Otworzyłem kłódkę od drzwi, ani razu nie patrząc za siebie. Zostawiłem go tam – nagiego i oplutego, na zimnym betonie, z dupą pełną spermy. Mojej spermy. Zatrzasnąłem drzwi. Wiedział, że tu wróci.

To nie był koniec. To był dopiero początek.

Moja osobista, toksyczna zabawka. Na zawsze.

Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

Adam Kowalski

Wracam po pięciu latach z następną częścią opowiadania. Dajcie znać jak wam się podoba. Tak jak zawsze, przekazuję te opowiadanie do domeny publicznej. Zachęcam do rozpowszechniania i wklejania gdziekolwiek. Zezwalam na użycie we własnych celach, edytowanie i upublicznianie gdzie tylko zechcecie, np. blogi i tak dalej. Róbta co chceta.

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *