ANTEK, Rozdzial 1 – Cygan

ANTEK

ROZDZIAŁ 1 – CYGAN

Było w nim coś, co pachniało obietnicą.

Nie tą wielką, życiową – raczej tą, która trwa tylko noc.

I właśnie takiej wtedy potrzebowałem.

Ale wróćmy do początku…

Wszystko zaczęło się pewnego październikowego poranka, kilka minut po ósmej rano. Lekcja matematyki. Za oknem kropił deszcz, a w klasie panowała cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Nie dlatego, że byliśmy grzeczną klasą. Po prostu każdy z nas tkwił jeszcze gdzieś pomiędzy nocą a dniem.

Nauczycielka mówiła coś o funkcjach, ale jej głos był jak biały szum.

Ktoś ziewnął, ktoś inny bazgrał coś w zeszycie.

Wtedy drzwi się otworzyły.

I do środka wszedł on.

Był szczupły, wysportowany, o sylwetce, która zdradzała pewność siebie, ale też napięcie, które czuło się nawet z drugiego końca sali.

Ciemne oczy i cera, krótko przycięte włosy, usta zaciśnięte, lecz nie w złości – raczej w skupieniu.

Wyglądał, jakby przywiózł ze sobą inne powietrze: cieplejsze, egzotyczne.

Nowy uczeń w naszej klasie. Naprawdę miał na imię Amir, ale nikt tak na niego nie mówił.

Już pierwszego dnia ktoś rzucił półgłosem „Cygan” i tak zostało.

Nie złośliwie, raczej z głupiej potrzeby nazwania inności – tej, której nikt nie rozumiał, ale każdy chciał dotknąć słowem.

Jemu to nie przeszkadzało, przynajmniej takie sprawiał wrażenie.

Uśmiechał się tylko lekko, jakby znał ten mechanizm aż za dobrze.

A może po prostu wiedział, że czasem łatwiej pozwolić ludziom mówić, co chcą, niż tłumaczyć, kim naprawdę jesteś.

Kolejne dni mijały niepostrzeżenie, choć dla mnie każdy z nich miał jego twarz.

Udawałem, że to nic takiego – że po prostu patrzę na niego w taki sam sposób, jak wszyscy inni, z zainteresowaniem i ciekawością.

Ale prawda była taka, że chłopak po prostu zajebiście mi się podobał.

Cygan szybko awansował do wąskiego grona śmietanki towarzyskiej naszej klasy, więc siadał zazwyczaj tam, gdzie zawsze coś się działo, czyli z tyłu.

Śmiechy, szepty, siedzenie na telefonie.

Z łatwością wpasował się w to towarzystwo, jakby znał ich od lat, jakby w każdej szkole na świecie potrafił znaleźć swoje miejsce.

Mówił niewiele, ale kiedy już się odzywał, wszyscy go słuchali. Był w nim ten rodzaj spokoju, który przyciąga ludzi – i ten rodzaj pewności siebie, który mnie onieśmielał.

Mnie oczywiście traktował jak powietrze.

I trudno mu się dziwić – byłem jednym z tych, których się nie zauważa.

Nie najgorszym uczniem, nie najgłupszym. Nie najprzystojniejszym, nie najbrzydszym. Po prostu średniakiem.

Siedziałem tam, gdzie nikt nie siadał z własnej woli, mówiłem tylko wtedy, gdy trzeba było, i raczej nie zostawałem w pamięci.

Na przerwach, kiedy przechodził obok mnie, czasem tak blisko, że czułem zapach jego dezodorantu – dziwną mieszankę cytrusów z dymem papierosowym. Cały nasz kontakt ograniczał się do zwykłego „cześć” rzuconego mimochodem. I kilku spojrzeń – szybkich, urwanych, nijakich.

Najgorzej – albo może najlepiej – było w szatni przed WF-em.

Tam już nie dało się udawać, że nie patrzę.

Zawsze zdejmował koszulkę powoli, jakby nigdzie mu się nie spieszyło.

Miał szerokie ramiona, naturalnie wyrzeźbioną klatę i idealnie płaski brzuch z gęstą linią czarnych włosów pod pępkiem ginącą gdzieś pod linią bokserek. Do tego mocno owłosione nogi i pachy oraz niewyobrażalnie zajebisty tyłek.

Starałem się być dyskretny, odwracać wzrok, ale wiadomo, że pokusa, by spojrzeć, zawsze wygrywała.

Odkąd Cygan pojawił się w naszej klasie, nie potrzebowałem już pornoli, żeby zwalić sobie przed snem.

Choć nigdy wcześniej nie widziałem jego fiuta, miałem bogatą wyobraźnię. Sądząc po wybrzuszeniu na bokserkach, do małych nie należał.

Często wyobrażałem sobie, jak przed nim klęczę. Pocałunkami podążam w dół wąską ścieżką czarnych włosów pod pępkiem, ściągam bokserki, wkładam nie do końca sztywnego jeszcze kutasa tak, że cały mieści się w moich ustach. I ssę, dłonią masując duże włochate jaja.

Z czasem przybrało to formę jakiejś chorej obsesji.

Im częściej na niego patrzyłem, tym bardziej pragnąłem, aby moje fantazje stały się rzeczywistością.

Jak się później okazało, nawet najbardziej skryte życzenia czasem się spełniają.

***

Wycieczka szkolna zaczęła się jak każda inna – za wcześnie, za zimno i zbyt głośno.

W autokarze panował chaos, a ja jak zwykle trzymałem się z boku.

Zająłem miejsce przy oknie i przez większość drogi udawałem, że słucham muzyki, chociaż tak naprawdę tylko patrzyłem, jak wszystko za szybą przesuwa się w szarości.

Wieczorem, kiedy rozdawali pokoje, okazało się, że zostałem sam.

Nie miałem nic przeciwko. Lubiłem ciszę, porządek i to, że nikt nie gada, kiedy chcę zasnąć.

Ale cisza nie trwała długo.

Koło dziesiątej do drzwi zapukała wychowawczyni.

Za nią stał Amir.

Włosy miał potargane, a w oczach błysk, który mówił jedno: nie żałował ani trochę.

– Antek, kolega będzie spał u ciebie – powiedziała nauczycielka sucho. – Mamy mały problem wychowawczy, a tylko ty masz wolne miejsce w pokoju.

Nie musiałem pytać, o co chodzi.

Plotki rozeszły się po korytarzu szybciej niż dym papierosa.

Złapali go z piwem.

Podobno nawet się nie tłumaczył – tylko wzruszył ramionami.

– Spokojnie, nie gryzę. – Spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem.

Uśmiechem, który mówił więcej, niż powinien.

Nie odpowiedziałem, tylko skinąłem głową i udawałem, że szukam czegoś w plecaku.

W pokoju było duszno, choć okno uchyliłem szeroko.

Słyszałem, jak odkłada torbę, jak ściąga bluzę, jak porusza się po pokoju z tą swobodą, której zawsze mi brakowało.

Kątem oka zobaczyłem, że został bez koszulki.

Szerokie ramiona, owłosione pachy, pięknie wyrzeźbiona klata z dwoma okrągłymi, brązowymi sutkami, płaski brzuch…

Wiedziałem, że nie powinienem był patrzeć, ale wzrok sam mi uciekał w jego stronę.

– Ty to chyba mnie nie lubisz – rzucił Cygan, nie patrząc w moją stronę.

– Skąd wiesz? – odpowiedziałem z lekkim zaskoczeniem.

– Nie lubisz mnie, ale i tak się gapisz. – Odwrócił się do mnie z uśmiechem. – To trochę dziwne, nie?

Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc udawałem, że mnie to nie rusza.

Włączyłem lampkę przy łóżku, żeby coś robić rękami, żeby nie patrzeć.

Ale czułem jego obecność w każdym oddechu, w każdym ruchu, w każdym szmerze pościeli.

Noc zapowiadała się długa.

Obudził mnie jakiś dźwięk – może szelest pościeli, może wiatr za oknem.

Nie byłem pewien, która jest godzina. W pokoju panował półmrok, a przez szczelinę w zasłonie wpadało blade światło księżyca.

Wystarczyło, żeby go zobaczyć.

Amir spał na plecach, z ramieniem pod głową.

Księżyc rysował na jego ciele delikatne kontury – obojczyki, ramiona, zarys torsu – jakby światło samo szukało sposobu, by go dotknąć.

Oddychał miarowo, bezbronnie, a ja czułem, że nie powinienem patrzeć – i że nie potrafię przestać.

Nagle wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Amir poruszył się, potarł ręką nos i otworzył oczy. Odwrócił głowę w moim kierunku, więc szybko zacząłem udawać, że śpię.

Kiedy spojrzałem na niego ponownie, zamarłem. Cygan trzymał rękę
w bokserkach, masując sobie kutasa. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Nie wiedziałem, że główna część przedstawienia dopiero przede mną…

Faktycznie, miał dużego. Nie był jakiś olbrzymich rozmiarów, jakie spotyka się czasami w pornolach, na oko wyglądał mi na osiemnaście centymetrów. Idealnie długi, grubość też wydawała się w porządku.

Cygan walił szybko i pewnie, jakby bardzo dawno już tego nie robił i zaczęło buzować mu w jajach, albo wręcz przeciwnie – robił regularnie i doszedł do takiej wprawy. Drugą ręką trzymał się za owłosione jądra. Przez jakiś czas, bo później zaczął pieścić sobie dziurkę.

Nie wiedziałem jak zareagować. Z lekko otwartymi oczyma patrzyłem tylko, jak sobie dogadza, jednocześnie czując, że mój twardy kutas sam wychodzi już majtek.

Trysnął z delikatnym jękiem. Gęsty klej rozlał się po jego brzuchu i klacie.

Starł go leżącą na podłodze koszulką, przewrócił się na bok, i jakby nigdy nic poszedł spać. Podniecony, zwaliłem sobie dopiero gdy miałem pewność, że zasnął na dobre.

***

Kolejne dni wycieczki mijały inaczej.

Nie czułem spokoju, tylko napięcie, które nie chciało mnie opuścić.

Wystarczyło, że wszedł do pokoju, że przeszedł obok mnie na korytarzu,
a wszystko we mnie się napinało – jakby ciało pamiętało więcej, niż chciałem.

Udawałem, że nic się nie stało, ale każde jego słowo, każdy ruch, przywoływały tamten moment.

Śmiał się z innymi, opowiadał żarty, był dokładnie taki jak wcześniej.

A ja czułem się, jakbym znał jego sekret, którego nie powinienem znać.

Czasem miałem wrażenie, że zauważa mój wzrok, że wie, że widziałem.

Nie mówił o tym ani słowa, ale w tym jego spojrzeniu pojawiło się coś nowego – coś pomiędzy obojętnością a wyzwaniem.

Z dnia na dzień napięcie rosło.

Każdy gest, każde słowo wydawało się czymś więcej, niż było w rzeczywistości.

I kiedy nadszedł ostatni wieczór przed wyjazdem, przeczuwałem, że ta noc będzie inna, niż zwykle.

Wrócił późno, jakoś kilka minut po jedenastej.

W pokoju było ciemno, a ja wykąpany siedziałem w łóżku z telefonem w ręku.

Światło z ekranu rozświetlało mi twarz bladym blaskiem, tworząc wokół małą wyspę jasności wśród mroku.

Usłyszałem, jak otwiera drzwi – powoli, jakby nie chciał nikogo obudzić.

Czuć było od niego alkohol, ten słodkawy zapach, który mieszał się z chłodem
z zewnątrz.

Zrzucił kurtkę, zamknął drzwi i przez chwilę tylko stał, patrząc na mnie.

– Nie śpisz? – zapytał cicho.

Pokręciłem głową, odkładając telefon.

W półmroku jego twarz była spokojna, ale oczy miał inne – cięższe, rozmyte.

Nie powiedział już nic.

Tylko usiadł na swoim łóżku, naprzeciwko mnie.

Słychać było tylko deszcz za oknem i oddechy, które z każdą chwilą robiły się coraz płytsze.

– Ty zawsze taki cichy? – zapytał po chwili.

– Może – odpowiedziałem. – A ty zawsze taki pewny siebie?

Uśmiechnął się. – Tylko jak jestem pijany.

– Wyjebią cię za to kiedyś ze szkoły, zobaczysz. Już raz cię przecież złapali najebanego.

– No i chuj im w dupę.

Śmiech rozładował napięcie, ale tylko na moment.

Potem znów było cicho.

Spojrzał na mnie jeszcze raz – dłużej, uważniej.

– Dobra, Cygan, idziemy spać, bo jutro trzeba się rano zbierać – powiedziałem
z braku lepszego pomysłu. Tak naprawdę spanikowałem na myśl o tym, w którym kierunku może podążać ta rozmowa.

– Jak sobie życzysz – odpowiedział chłopak, po czym wstał z łóżka. Ściągnął koszulkę, potem zaczął rozpinać spodnie. – Kurwa, chyba zamek się zaciął. Pomożesz?

– Ochujałeś? Mam ci gacie rozpinać?

– No chodź, bo coś się zacięło…

– Dobra, czekaj, bo sobie suwak rozpierdolisz.

Wstałem z łóżka i podszedłem do niego bliżej. Chwyciłem za mały metalowy dzyndzelek, ale ten faktycznie ani drgnął. Kucnąłem, aby dokładniej obejrzeć mechanizm.

– Kawałek materiału ci się wkręcił, ale już działa, patrz – powiedziałem, rozsuwając suwak jego jeansów. Chciałem wstać, kiedy nagle poczułem dłoń Cygana na mojej głowie.

– Czekaj, nie wstawaj – powiedział podchmielonym głosem. Następnie ściągnął
z siebie spodnie do kostek, stojąc przede mną w białych bokserkach, których wypukłość zdawała się powiększać.

– Podoba ci się, co?

– Cygan, co ty pierdolisz?

– Dobra, przestań. Widzę przecież, jak na mnie patrzysz odkąd pojawiłem się
w tej budzie i wiem, że marzysz o tym, żeby opierdolić mi pałę. No to proszę, to twój szczęśliwy dzień.

Nie czekając na moją reakcję zsunął z siebie majtki.

Przed oczami pojawił mi się twardy, owłosiony, osiemnastocentymetrowy kutas gotowy do ojebania.

Napięcie sięgnęło zenitu.

Pomyślałem, że taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć.

Dlatego nie myśląc zbyt wiele chwyciłem jego pałę i musnąłem językiem lepką od przezroczystej, metalicznej w smaku cieczy główkę. Z każdą sekundą czułem się coraz pewniej w swojej roli. Po chwili ssałem jak najęty, jedną ręką trzepiąc kutasa, drugą masując jego włochate jaja.

– O kurwa, ale dobrze… Ale zajebiście – jęczał Cygan, po czym wepchnął mi pałę aż po samo gardło.

Następnie chwycił mnie za głowę obiema rękoma i zaczął poruszać biodrami w przód i w tył, coraz szybciej i szybciej. Moje ręce powędrowały na jego owłosioną dupę.

– O kurwa, zaraz się spuszczę – wyjęknął. – O kurwaaaa…

Poczułem, jak usta wypełnia mi jego gęsty klej.

Wyjąłem kutasa z ust, wyplułem zawartość na rękę, po czym znów wziąłem go do buzi, nie przestając sobie walić.

Takiego orgazmu jak wtedy jeszcze w życiu nie przeżyłem.

– O kurwa, stary, masz talent – skwitował Cygan, siadając ciężko na łóżku. – Niejedna laska nie potrafi tak ciągnąć pały. Robiłeś to już kiedyś, czy to był twój debiut?

– A jak sądzisz?

– Ssałeś jak rasowa dziwka, więc nie ma bata, żeby…

– Amir, to ma zostać między nami.

– A myślisz, że będę się tym chwalił?

– Nie wiem. – Cisza. – Ty lubisz być w centrum uwagi.

– Ale nie w taki sposób. – Spojrzał na mnie poważnie. – Na to nawet ja mam granice.

Zasnęli dopiero nad ranem, gdy słowa powoli ucichły, a cisza stała się prostsza niż tłumaczenie czegokolwiek.

Światło dnia wdarło się do pokoju zbyt wcześnie, razem z głośnym stukaniem do drzwi.

– Pobudka, chłopcy! – to była wychowawczyni. – Za pół godziny śniadanie i wyjazd!

Amir poruszył się pierwszy, mruknął coś pod nosem i odwrócił na drugi bok.

Ja leżałem chwilę dłużej, wpatrzony w sufit, próbując zrozumieć, czy to, co się wydarzyło, naprawdę miało miejsce.

A potem wstałem – jakby nic się nie stało.

Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

Nicolas Techer

Przygody nastoletniego Antka, Rozdział 1

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *