James

Ledwo zdążyłam w pracy usiąść za biurkiem i uruchomić komputer, kiedy zadzwoniła (zdzirowata) Agatka z sekretariatu szefa. Dziś akurat nie byłam spóźniona, moja niedawna prezentacja nadal była przedmiotem pełnych uznania komentarzy w zespole, ale nie powiem – zaniepokoiłam się. Nigdy wcześniej szef nie wzywał mnie na indywidualne spotkanie – widywaliśmy się na odprawach, kolegiach itd. Obejrzałam się uważnie w lustrze od stóp do głów. Nie zauważyłam nic, co wymagałoby poprawienia. Po chwili wahania rozpięłam jeden guzik bluzki, żeby pogłębić dekolt. Poprawiłam biust i z niepewną miną przekroczyłam próg największego gabinetu naszej kancelarii na 32. piętrze szklanego biurowca w centrum Warszawy.
Szef powitał mnie nadzwyczaj uprzejmie, kazał usiąść i zapytał, czego się napiję. Agatka stała oniemiała, czekając na mój werdykt.
– Poproszę… cappucino.
– Elu, sama najlepiej wiesz, jaki mamy problem. Świetnie to zidentyfikowałaś w swojej prezentacji w ubiegłym tygodniu. Nie widzę możliwości, by to ugryźć na gruncie prawnym. Obie strony mają swoje racje.
– Moim zdaniem, rozwiązanie leży w warstwie czysto relacyjnej. Powinniśmy zainwestować w budowę zaufania.
– Otóż to, Ela! Dużo o tym myślałem. Zaprosimy klientów w fajne miejsce pod Warszawą, pogadamy, kolacja, dobre wino. Musimy uciec od tych szklanych, zimnych wnętrz. Już mam pomysł na świetny lokal z ogrodem. Rezydencja, niemal pałac. Można się wybrać na spacer, można w dobrych warunkach przenocować, jeśli się zejdzie. Bez pośpiechu.
– Nic dodać, nic ująć. Nie odkładałabym tego.
– Działamy na tych samych falach, Elu. Nie traćmy zatem czasu – umówiłem nas na ten piątek.
– Nas? To jest duży projekt, duże pieniądze. Jesteś pewien, że klient nie będzie zdziwiony widokiem nowej twarzy – spoza grona partnerów naszej kancelarii?
– Ela, to wyjątkowa sytuacja. Poza tym, że najlepiej znasz wszystkie niuanse… jak to ująć? Sama mówiłaś, że to wyzwanie relacyjne.
– Tomasz, ale ja się z tymi ludźmi nigdy nie widziałam. To nie moja ranga.
– Ela, proszę cię, nie obraź się. Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Po tamtej stronie usiądą faceci. Po naszej potrzebujemy nie tylko kompetencji. Potrzebujemy… sex appealu.
– … Nie wierzę w to, co słyszę.
– Wiem, wiem. Uwierz mi, że nigdy w ten sposób na ciebie nie patrzyłem. Jesteś tutaj, bo potrafisz – nie za ładne oczy. Ale ja tych ludzi trochę znam. Liczę, że twoja obecność przełamie ich uprzedzenie i upór, nie będą mi wreszcie przerywać. Na pewno łatwiej ich też będzie namówić na kolację, a przy stole sama wiesz – atmosfera luźniejsza, łatwiej porozmawiać jak ludzie, a nie jak prawnicy.
Wykorzystałam łyk kawy, żeby opanować zdumienie i zastanowić się nad całą sytuacją. To będzie dla mnie ogromna szansa. Nic nie ryzykuję. Szanse na powodzenie w tej sprawie są minimalne. Ale jeśli się uda, sukces pójdzie na moje konto.
– Pod jednym warunkiem, Tomasz. Będę ubrana…
Szef zbaraniał, ale nie wytrzymałam długo i zaczęłam się chichotać z własnego udanego żartu. Głośno roześmiał się, z ulgą przyjmując moją zgodę.
– Nie miej mi za złe, ale nawet jeśli założysz kożuch, efekt będzie murowany.
Kożucha na ten wyjazd nie zapakowałam. Rola dupci dla zaślinionych facetów nie uśmiechała mi się, więc upewniłam się, że mam wszystkie papiery, laptop jest naładowany, potrzebne prezentacje są na dysku. Z westchnieniem życiowej porażki dorzuciłam do podręcznej walizki koronkową bieliznę, małą czarną i czerwone szpilki na kolację. Zamarzyło mi się, żeby cycki i tyłek mi wreszcie opadły, zmarszczki pokryły twarz, a faceci zaczęli traktować poważnie.
Szef przydzielił mi osobny samochód. Zaimponowało mi to, ale Agatce jeszcze bardziej. Bardzo chciała jechać z nami. Takiej akcji nigdy wcześniej nikt w naszej kancelarii nie widział. Szef, jakby to powiedzieć, nie słynął z gestu. Nie to, że skąpy. Raczej wiecznie zapracowany. Lekceważył wszystko, co wykraczało za próg jego ukochanej kancelarii.
Wsiadając do lśniącego czernią Audi, czułam się jak Nicole Kidman. Rozpięta pod szyją biała bluzka, ciemny żakiet, który rzadko zapinałam na guzik, bo mój wydatny biust w takim wydaniu przybierał formę zanadto wyzywającą. Czarna biurowa spódniczka do kolan, która podczas wsiadania na tył auta zalotnie podjechała w górę, ale nie na tyle, by odsłonić koronkę pończoch. To nie byłoby elegancko. A ja miałam silne postanowienie, żeby trzymać się profesjonalnej elegancji, jak na prawniczkę topowej kancelarii przystało. Zdawałam sobie sprawę, że szef mnie zabrał na przynętę. Jakbyśmy jechali na cholerne ryby. Ale postanowiłam, że mam lepszy plan. Wprawdzie nie wiedziałam jeszcze, jaki. Czułam się jak Pani Prezes Całego Świata w tej limuzynie z szoferem – poczucie większego znaczenia sprawiało, że czułam się pewniejsza kompetencyjnie i jeszcze bardziej atrakcyjna. Chociaż tutaj niczego mi wcześniej nie brakowało. W połowie czterdziestki nadal udawało mi się utrzymać szczupłą figurę, a duże cycki, zgrabny tyłek i długie nogi dostałam w prezencie od natury.
Pałacyk-restauracja położony był w pięknym parku, ogrodzonym murem od widoku mało ciekawej podwarszawskiej mieściny. Prosto z samochodu poszłam do małego, ale luksusowego pokoju hotelowego rozwiesić z walizki ubrania i odświeżyć się. Nie było zbyt wiele czasu – lada moment mieli przyjechać przedstawiciele klienta.
Schodząc do salki konferencyjnej na parterze, usłyszałam głos rozmowy po angielsku. Pomyślałam, że choć raz w życiu moje spóźnienie wyjdzie na dobre – skupię na sobie uwagę wszystkich, w tym naszych opornych klientów. Zgodnie z planem szefa.
– A oto Ela, szanowni panowie! Zna każdy szczegół negocjacji. To nasze koło ratunkowe – pół żartem, pół serio obecnym przedstawił mnie Tomasz.
Zapadła cisza. Byłam w pokoju jedyną kobietą. Nie mówiąc o tym, że byłam jedyna w szpilkach, w czarnej obcisłej spódniczce przed kolana, białej bluzce z dekoltem, umalowana czerwoną szminką, z rozpuszczonymi włosami. Przywitały mnie pełne niedowierzania spojrzenia kilku mężczyzn, wędrujące po moim ciele z góry na dół i z dołu w górę. Pan Mieszkowski, szpakowaty biznesmen po 60., najwyraźniej próbował wzrokiem rozpiąć mi kolejne guziki na cyckach. Szef wydawał się tyleż zadowolony, co zawstydzony. Nie prowadził przecież agencji modelek, upierał się, że ma najlepszą kancelarię prawniczą w Europie Środkowej.
To nie ci dwaj jednak sparaliżowali mnie w drzwiach. To ten trzeci. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej. Wiedziałam, że to Anglik. James. Wspólnik pana Mieszkowskiego. Genialne dziecko The City. “Dziecko” dobrze po 30., ale w naszym gronie zdecydowanie obniżał średnią wieku, nie wspominając o sylwetce weterana Royal Marines. To nadal nie było powodem elektrycznego wręcz wstrząsu, który przeszył mnie w okolicach podbrzusza. Miałam już do czynienia z młodymi, muskularnymi mężczyznami. Ci z Was, którzy czytali “Play Station”, wiedzą.
Drogie Panie, otóż James był czarny jak węgiel. Czernią błyszczącą jak karoseria mojego służbowego audi. Czernią rozsiewającą wokół jakiś niepokojący aromat. Czernią bezczelnie świadomą pragnień i stereotypów, które tkwią w głowach białych kobiet. Do tego był ubrany w doskonale skrojony garnitur w kolorze pieprzu z solą, elegancki tym brytyjsko-królewskim luzem.
Zdałam sobie sprawę, że miękną mi kolana. “I kto tu teraz robi za przynętę, geniuszu?” – zapytałam wzrokiem Tomasza. Szybko się pozbierałam i profesjonalnym uściskiem dłoni przywitałam się ze wszystkimi, łapiąc kątem oka zblazowane spojrzenie Jamesa w kierunku mojego opiętego cienkim materiałem spódniczki tyłka – jakby z zadowoleniem odnotowywał, że jestem w stringach i perfekcyjnego kształtu pośladków nie psuje szew majtek.
Usiedliśmy po przeciwnych stronach stołu. Ja z szefem po jednej, pan Mieszkowski i Zulus-Czaka po drugiej. Teraz miałam spokój z gapieniem się na mój tyłek, wszyscy poza przyzwyczajonym do nich Tomaszem rzucali natomiast spojrzenia na moje cycki. Musiałam walczyć z przyzwyczajeniem opierania ich na blacie stołu. Trzymałam się prosto w plecach, wypychając dumnie moje “melony”. Niesamowite, że zaczęłam je określać tak samo, jak moi rówieśnicy w podstawówce. Wcześnie dojrzałam, więc okrzyki “Ela, pokaż melony!” towarzyszyły mi od dawna.
Wszyscy byliśmy zawodowcami, rozmowa bez zbędnych dekoracji przeszła więc do konkretów. Niestety, zgrzytało dokładnie tam, gdzie przewidziałam na prezentacji w kancelarii. Pan Mieszkowski i James niezwykle kulturalnie, ale stanowczo domagali się włączenia do kontraktu klauzul, na które Tomasz nie mógł się zgodzić.
Za każdym razem, gdy napięcie zbliżało się do nieprzyjemnego poziomu, wtrącałam łagodnie zdanie albo dwa – proponując jakiś nowy wariant, który w gruncie rzeczy był innym ujęciem naszego pierwotnego stanowiska. Dbałam przy tym, by delikatnie pochylić się ku rozmówcom albo od czasu do czasu obciągnąć bluzkę. W tych sytuacjach wszyscy panowie z uznaniem uśmiechali się do mnie i obsypywali komplementami. Zdania nie zmieniali, ale napięcie opadało i zaczynaliśmy wszystko od początku.
Szef był ewidentnie zachwycony moim wsparciem, ale coraz bardziej zrezygnowany uporem drugiej strony. W końcu zaproponował przerwę i powrót do rozmów przy kolacji. Odprowadzając mnie po schodach na piętro hotelowe, szef szepnął mocno speszony:
– Ela, teraz już wszystko w twoich rękach.
– W rękach Tomasz? Ty to nazywasz rękami? – przyjacielsko trąciłam go biodrem, żeby dodać mu temperamentu.
Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na wysokim małżeńskim łóżku. Złość na przedmiotowe traktowanie już mi przeszła. Myślałam wyłącznie w kategoriach rywalizacji: “Nie odpuszczamy, Ela. Weź byka za rogi! Pokaż im!”. No właśnie, trzeba im było pokazać. Wzięłam gorący prysznic, dbając, żeby nie zamoczyć włosów. Założyłam świeże majtki, zapięłam pasek do pończoch i przypięłam je klipsami. Nie znosiłam samonośnych. Silikonowe ściągacze parzyły mi uda. Stanęłam przed lustrem. Gdybym była facetem, stanąłby mi. Poczułam, że twardnieją mi sutki. “Jesteś chora na umyśle, Ela”. Po chwili namysłu zrezygnowałam ze stanika. “Idziemy na całość!”. Wsunęłam się w wieczorną sukienkę “Nie bierzemy jeńców”. Kończyła się znacznie wyżej niż moja biurowa. Założyłam czerwone szpilki. Rozrzuciłam dłonią włosy: “Niegrzeczne dziewczynki nie używają szczotki”.
O dziwo, tym razem byłam pierwsza. Młoda kelnerka podała mi kieliszek prosecco, dołączając powłóczyste spojrzenie: “zjem cię”. Przez ułamek sekundy wydawało mi się nawet, że wydała z siebie coś w rodzaju kociego mruczenia. “Ela, dziś wieczorem z pedała zrobisz heteryka, a z wiernej żony – lezbę”. Tymczasem okazało się, że panowie już byli na dole od jakiegoś czasu, ale wyszli na zewnątrz dyskutować o zaparkowanych samochodach. Odstawili puste szklanki po whisky i podeszli do mnie – jak na biznesowe spotkanie trochę za blisko. Mój ulubieniec pan Mieszkowski spoglądał na mnie jak koneser na dobre wino. Po spłoszonej minie szefa widać było, że zauważył brak stanika. James natomiast z uśmieszkiem Mona Lisy po prostu pięknie pachniał i lśnił.
Kolacja była wyśmienita i pod względem kuchni, i pod względem towarzystwa. Pan Mieszkowski raczył nas opowieściami o swoich przodkach – rodem z Sienkiewicza. James opowiadał o tajnych misjach wojskowych. Ja się z przejęciem dopytywałam o szczegóły, a Tomasz dbał, żeby niczego nie brakowało na talerzach i w kieliszkach, tłumacząc Zulus-Czace zawiłości polskiego stołu.
Szukając sposobu na zmianę klimatu i powrót do biznesu, zaproponowałam przejście do baru:
– James, wytłumacz mi, o co chodzi z tym wstrząsaniem martini! – pociągnęłam go do barmana. Tomasz usiadł z panem Mieszkowskim w głębokich skórzanych fotelach. Pan Mieszkowski uważnie słuchał mojego szefa, równocześnie rozkoszując się z oddali kołysaniem moich bioder i falowaniem biustu. James akceptował moje zaloty, nie mając złudzeń, o co w tym wszystkim chodzi. Coraz częściej jednak zdarzało mu się niby przypadkiem otrzeć się o moje pośladki, sięgając po kolejne drinki, albo zajrzeć w mój dekolt. W pewnym momencie zorientowała się, że fotele za nami są puste i zostaliśmy w barze z Jamesem sami.
– Ela, pozwól, że cię odprowadzę do pokoju.
Mijaliśmy pokój pana Mieszkowskiego, kiedy zawołał przez uchylone drzwi:
– Wejdźcie na chwilę, kochani.
Apartament pana Mieszkowskiego był większy niż mój. Poza wielkim łożem, stały w nim fotele, stolik barowy zastawionymi drogimi alkoholami. Pan Mieszkowski wskazał mi fotel obok siebie. James zamknął za sobą drzwi, zrzucił marynarkę na krzesło, nalał sobie whisky i nie czekając na zaproszenie, przysiadł na łóżku. Pan Mieszkowski wcześniej musiał zdjąć marynarkę. Teraz zaczął podwijać mankiety swojej szytej na miarę koszuli:
– Pani Elżbieto, zrobiła pani dzisiaj na mnie ogromne wrażenie. Proszę dać mi ostatnią szansę i wytłumaczyć, dlaczego pani propozycja jest dla naszej spółki bardziej bezpieczna.
– Bardzo miło z pana strony. Poproszę do nas Tomasza…
Pan Mieszkowski uniósł znacząco brwi i łagodnie się uśmiechnął. James błysnął drapieżnie białym jak śnieg uzębieniem. Nie musieli nic mówić, już wszystko zrozumiałam. Na stoliku między naszymi fotelami leżała dokumentacja sprawy. Wstałam i głęboko pochyliłam się nad papierami. Pan Mieszkowski mógł teraz podziwiać zawartość mojego dekoltu, podczas gdy James – każdy szczegół moich wypiętych pośladków. Co ciekawe, pan Mieszkowski nie przestawał słuchać moich wywodów, zadając od czasu do czasu sensowne pytania.
– Ela, na pewno masz dar przekonywania. Ale załóżmy, że zgromadzenie ogólne podważy ten punkt statutu spółki – usłyszałam zza pleców.
Odwróciłam się. Krawat Jamesa leżał na łóżku, Zulus-Czaka mocował się z rozpięciem guzika pod koszuli pod szyją. Podeszłam wolno, dbając o pana Mieszkowskiego kołysaniem bioder.
– Nie bądź takim pesymistą – szepnęłam, podsuwając Jamesowi biust. Odsunęłam jego dłonie i rozpięłam niesforny guzik. Potem jeszcze jeden i jeszcze jeden. Zulus-Czaka głęboko wciągnął nozdrzami zapach moich piersi. To był ostatni moment, żeby się wycofać bez powodowania niezręczności. Jeszcze nie została przekroczona granica przyzwoitości. Stałam jednak między nogami Jamesa o ułamek sekundy za długo, jak na pomoc przy rozpięciu koszuli. Dla niego sytuacja była oczywista. Poczułam zaciskające się na moim tyłku dłonie. Silnie pociągnął mnie ku sobie. Jego twarz zanurzyła się między moim cyckami. Pozbawione osłony stanika, moje twarde sutki od dawna boleśnie wwiercały się od środka w materiał sukienki. Pociągnęłam zdecydowanie taśmę okalającą dekolt w dół. Było mi o tyle łatwiej, że sukienka nie miała ramiączek. Ujęłam każdą z piersi w dłoń i wpychałam je na przemian Zulus-Czace do ust. Poczułam ogromną ulgę, kiedy zalał ślinę moje wyschnięte na kamień sutki. Trącał je czubkiem języka, zasysał głęboko, jakby chciał połknąć je razem z piersią. Ewidentnie byłam w jego typie. Z politowaniem pomyślałam o tych wszystkich suchotnicach w kancelarii, spędzających każdy poranek na joggingu, a wieczór na głodówce. James zachowywał się, jakby cały dzień nic nie jadł. Pożerał moje cycki. Jego potężny różowy jęzor zawijał się wręcz wokół moich sutków.
W tej chwili przestał się znęcać nad moim tyłkiem, ale tylko po to, by jednym szarpnięciem podciągnąć mi sukienkę powyżej bioder i rozciągnąć pośladki na boki. Jeszcze czułam tam, co Chudy wyprawiał tam kilka dni temu. Obejrzała się, nie przerywając zabawy z cyckami. Pan Mieszkowski siedział w fotelu w tej samej pozycji, co wcześniej. Nalał sobie jedynie whisky. Zaraz, zaraz! Nie “nalał sobie” – w cieniu za plecami fotela, na którym siedział pan Mieszkowski, stała kelnerka-mrucząca-kocica, trzymając jeszcze w ręku butelkę!
Zdążyłam posłać jej buziaka, kiedy nagle James uniósł mnie w powietrze jak piórko i rzucił plecami na łóżko. Zatrzymał moje nogi w powietrzu i zagłębił się głową między uda. Nie zważając na stringi, wepchnął mi język w cipkę. Jeśli jakimś cudem powtrzymałam się od orgazmu, kiedy lizał moje cycki, to teraz momentalnie zaczęłam się cała trzęść. Spazm za spazmem przebiegał moje uda. Miałam wrażenie, że rozpadłyby się na kawałki, gdyby nie zaciśnięte gdzieś na wysokości koronek pończoch dłonie Zulus-Czaki. Biodrami w niekontrolowany sposób wykonywałam ruchy kopulacyjne. Objęłam mocno jednym ramieniem moje cycki, żeby opanować sztorm, w które wprawiały całe moje ciało pieszczoty Jamesa. Trzy palce drugiej dłoni wepchnęłam sobie w usta po trochu, by powstrzymać krzyki rozkoszy, po trochu, bo miałam ochotę obciągnąć jakiegoś kutasa.
Już nie byłam chłodną prawniczką, mającą własny plan na wieczór. Moja wzgardliwa zgoda na odegranie roli przynęty przekształciła się w żarłoczne pragnienie czarnego ciała. Czułam, że ten odgrywający jeszcze godzinę temu dżentelmena mięśniak każdym ruchem swojego języka tylko dolewa oliwy do mojego wewnętrznego ognia.
James zapamiętale ruchał mnie językiem. W całym pokoju słychać było, jaka byłam mokra. Złapałam jedną z jego dłoni i pociągnęłam do piersi.
– Zapomniałeś o moich melonach? Już cię nie podniecają?
Wybełkotał coś pomiędzy moim udami. Ale działania jego dłoni nie pozostawiały wątpliwości, co do tego, jak postrzega moje melony.
Przypomniałam sobie teraz o panu Mieszkowskim. Nie ruszył się ani na milimetr. Może tylko bardziej zmrużył oczy. Kocica nadal stała za nim, ale teraz pochylona. Dłonie zatopiła w rozpiętej koszuli pana Mieszkowskiego, odsłaniającej pokrytą szpakowatym włosem klatkę piersiową.
James jakby wyczuwał każdy moment, kiedy tracę zainteresowanie nim. Oderwał się od mojej cipki i jednym ruchem przerzucił mnie na brzuch. Próbowałam zdjąć szpilki, żeby nam było wygodniej, ale nie pozwolił. Poczułam potężnego klapsa, jakby za karę. Chwilę potem znowu rozciągnął moje pośladki. Poczułam jak jednym ruchem wbił mi w tyłek swój boski język. Niejeden facet chciałby mieć takiego penisa. Pieprzył mnie w dupcię językiem głęboko raz za razem. Nie dało się tego nazwać inaczej. Nigdy nie czułam takiego stopnia przyjemności.
Znowu spojrzałam ku fotelowi. Obecność widzów dodatkowo mnie podniecała. James przestał pieprzyć mnie w dupcię językiem. Złapał pasek stringów na obu biodrach i ściągnął mi majtki. Myślałam, że zrobi to samo z paskiem od pończoch, ale się myliłam. Bardzo chciałam, żeby jak najszybciej wrócił ze swoim różowym wężem między moje pośladki, więc sięgnęłam za siebie i rozciągnąłem je usłużnie na boki.
Nie przerywałam przy tym wymiany spojrzeń z panem Mieszkowskim. Nasze oczy połączyła jakaś magiczna siła. Kocica nie przestawała bawić się zarostem na klacie starszego pana. Dopiero po chwili zwróciłam jednak uwagę, że robiła to już tylko jedną ręką. Druga zniknęła za fotelem. Zagryziona lekko dolna warga pozwalała się domyślać, że nasza kelnerka miętosiła swoją cipkę. A może też lubiła w drugą dziurkę? Sama myśl o tym, jak dogadza sobie Kocica, doprowadziła mnie na skraj kolejnego orgazmu.
Szarpnięcie za biodra przerwało moje obserwacje. Okazało się, że James w międzyczasie pozbył się butów, spodni i majtek. Znowu leżałam na plecach z górami uniesionymi w górę. Sukienka wiła się przedziwnymi skrętami pomiędzy moimi piersiami i biodrami. Spomiędzy moich falujących piersi i między własnymi udami ujrzałam wreszcie oręż mojego Zulus-Czaki. Było na co popatrzeć. Celowała we mnie gruba, czarna lufa, lekko tylko jaśniejsza na żołędziu. Spodziewałam się, że będzie miał dłuższą pałę, ale jej obwód na pewno to rozczarowanie rekompensował. Przez głowę przebiegła mi myśl, jak on zmieści mi tego potwora. James jednym ruchem bioder rozwiał te wątpliwości.
Czarna pała bez reszty wypełniła mnie. Zagryzłam wargę, złapałam sutki moich piersi między palce i zacisnęłam mocno. James powoli wyjął kutasa i równie powoli wsunął go z powrotem. I znowu. I jeszcze kilkanaście razy.
– Zlituj się, James. Mocniej! Zerżnij mnie dzikusie.
– Wiedziałem, że jesteś gorącą suką. Cały dzień czekałem, żeby ci wsadzić.
– Nabij mnie tym potworem. Nie wytrzymam dłużej.
James pakował mi swojego czarnego kutasa w cipę, powoli zwiększając tempo. Rozkoszował się moim pragnieniem. Dawkował mi przyjemność. Jęczałam coraz głośniej, rozciągałam bezlitośnie swoje sutki. W głębi duszy chciałam, że pan Mieszkowski albo kelnerka (najlepiej oboje) do nas dołączyli. Pragnęłam być pieszczona wieloma parami rąk, chciałam obciągnąć drugiego chuja.
– Zerżnij mnie czarnuchu!
James opadł na mnie. Rozgniótł klatką moje cycki. Przyciągnęłam jego pośladki, wbijając mu w skórę paznokcie. On wcisnął swoje dłonie pode mnie i zacisnął je na moim tyłku. Miałam, czego chciałam. Zaczął mnie rżnąć jak maszyna parowa, jak lokomotywa. Tłukł biodrami o moje uda. Jego kutas rozsadzał mnie raz za razem.
– Dobrze ci biała szmato? Tak cię jeszcze nikt nie wypierdolił!
James miał rację. Nie byłam w stanie złapać oddechu. Miażdżył mnie swoim muskularnym torsem. Jego gruby kutas niczym młot pneumatyczny wbijał mnie w miękki materac pokryty grubą warstwą puszystej pościeli. Złapałam wzrok pana Mieszkowskiego. Kelnerka odlatywała oparta o ścianę. Majtki spuściła do kolan i energicznie pieściła pod spódniczką swoją cipkę.  
Zulus-Czaka miał twardy jak kamień tyłek. Cały był teraz jednym napiętym mięśniem. Na pośladki zaczął spływać mu z pleców pot. Cali byliśmy mokrzy.
James nie przestawał mnie pierdolić. Podniósł lekko do góry moje biodra, żeby wejść jeszcze głębiej.
– Tak James, pieprz mnie głębiej. Nie przestawaj. Miałeś kiedyś taką sukę?
James szeroko się uśmiechnął i zamiast odpowiedzi głęboko mnie pocałował. Poczułam jego język niemalże w przełyku. Tłukł mnie niemiłosiernie biodrami. Omal mu nie przygryzłam wargi. Znowu poczułam, że uda mi się trzęsą, a z cipki leje się woda. Nie byłam pewna, który to był dzisiaj orgazm. “Zerżnij tę pizdę czarna maszyno!”. Chciałam wyć z rozkoszy. Kiedy James poczuł, że fala rozkoszy we mnie opada, wyciągnął swojego grubasa i podniósł się nade mną. Spojrzałam pytająco w jego oczy. On znowu zrobił Mona Lisę, klęknął nade mną okrakiem. Dyszałam spocona. Wymęczył mnie strasznie. W sumie poczułam ulgę, że wyjął to ze mnie. Przez tydzień nie będę mogła pewnie chodzić. Dalsze rozmyślania przerwał James, który gwałtownie wbił mokrego od moich soków kutasa między moje cycki.
– Mmm, od razu zauważyłam, że podoba ci się mój biust.
– Biust? Raczej melony. Suki z takimi jeszcze nie miałem.
Ścisnęłam dłońmi piersi do siebie, żeby miał ciaśniej. James zaczął jebać mnie w cyce. Mocno, raz za razem, coraz szybciej. Spojrzałam na jego twarz. Mocno zagryzł wargi, miał szeroko otwarte oczy. Sycił je widokiem moich balonów, pomiędzy którymi trudno było dostrzec jego czarną pałę.
– Daj mi tę spermę, zlej mi się na twarz, czarnuchu!
Teraz James zaczął głośno oddychać. Walił mnie w cyce, aż głośno stęknął, znieruchomiał, wziął chuja w rękę i wycelował w moją twarz. Patrzyłam w sam czubek jego czarnej lufy. Wtedy zaczął tryskać. Strzał spermy za strzałem pokrywały moje policzki, próbowałam je łapać ustami, ale mleko Jamesa pod ogromnym ciśnieniem szybowało mi we włosy, na czoło, spływało na oczy. “Pieprzony murzyn jest cysterną spermy”. Na chwilę przerwał, by wykonać dłonią kilka ruchów i znowu trysnął – tym razem na moje cycki.
W pokoju pana Mieszkowskiego zapanowała cisza, zakłócana jedynie odgłosami gwałtownego łapania tchu. Kelnerka gdzieś zniknęła. Policzki pana Mieszkowskiego wydały mi się lekko zaróżowione. Może to była szminka tej małej? Podniósł szklaneczkę whisky w geście toastu i szelmowsko się uśmiechnął.
Późnym rankiem obudziło mnie energiczne stukanie do drzwi mojego pokoju.
– Ela, Ela, otwórz, muszę ci coś powiedzieć!
– Wejdź Tomasz. Otwarte – krzyknęłam rozespanym głosem, nie ruszając się spod kołdry.
Tomasz stanął na środku pokoju. Nie zwracał uwagi na rozrzucone po podłodze szpilki, pończochy, zwisającą z poręczy łóżka sukienkę. Był wyraźnie czymś podniecony.
– Nie uwierzysz, Ela.
– Podpisali kontrakt.
– Nie rozumiem. Skąd wiesz?

Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

Ela Kaszewska

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *