Blog

  • Kapiel

    Mój kochający Mąż przygotował mi kąpiel. Po ciężkim dniu potrzebowałam odrobiny relaksu. Jesteśmy ze sobą już długo, ale jeszcze potrafi mnie zaskakiwać. Miło mi z tego powodu. I zaprosił mnie na nią też inaczej niż zwykle, a mianowicie słowami:

    – Kąpiel gotowa Moja Pani.

    Weszłam do łazienki, gorąca woda pokryta gęstą pianą lekko parowała. A wannę mamy dość dużą, swobodnie mieszczą się dwie osoby. Światło było zgaszone. Aby stworzyć odpowiedni nastrój, paliło się kilka świec. Z ustawionego na szafce głośnika rozbrzmiewała relaksująca muzyka. Na stoliku stała lampka mojego ulubionego wytrawnego wina. Rozebrałam się, rzeczy wrzuciłam do kosza na brudną bieliznę. Stanęłam przed lustrem. Obejrzałam odbicie. Podobałam się sobie. Nie jestem doskonała, ale kocham swoje ciało. I co najważniejsze kocha je także mój Mąż. Widziałam w lustrze dojrzałą kobietę. Jasne, krótkie włosy, ładna twarz. Fajna linia szyi a poniżej dwie półkule piersi. Już nie tak sterczące, jak kiedyś, ale jeszcze przyciągające wzrok zakończone ciemną aureolą brodawkową. Niżej lekko zaokrąglony brzuch, lecz bez fałdów zbędnego tłuszczu. I zgrabne nogi. Paznokcie stóp mieniące się czerwienią lakieru, szczupłe łydki i uda łączące się z biodrami. Zakończenie ud zamknięte wysklepionym i ogolonym łonem z wyraźnie widocznym początkiem szpary sromowej niknącym pomiędzy nimi. Odwróciłam się tyłem, oglądając swoje jędrne pośladki. Napięłam je, powodując wyraźne podniesienie ich ku górze. Naprawdę byłam zadowolona ze swojego wyglądu. A już w tym świetle to wyglądałam wręcz olśniewająco. Sięgnęłam po kieliszek wina, skosztowałam, po czym powoli weszłam do wanny. Woda była taka, jak lubię a lubię, kiedy zanurzając się, na skórze pojawia się tak zwana „gęsia skórka”. Usiadłam. Oparłam głowę. Poziom wody kończył się tuż pod moją szyją. Nad nim zachowywała się cały czas warstwa piany. Ciepło wody przenikało do mojego ciała, czułam jak moje napięte mięśnie rozluźniają się. Trochę poleżałam, następnie wstałam. Wzięłam mydło i myjkę. Namydliłam się, opłukałam. Potem jeszcze sięgnęłam po piankę i rozprowadziłam ją na nogach i podbrzuszu. Sprawnymi ruchami maszynki ogoliłam nogi i łono. Lubię mieć ogolone podbrzusze. Czuję się wtedy bardziej wolna, otwarta i swobodna. Wypuściłam trochę wody i dolałam ciepłej. Sięgnęłam po kieliszek i opróżniłam go. Ponownie usidłam relaksując się. Łagodna cicha muzyka, ciepła woda, wino wszystko to wpływało na mój umysł i ciało. Głowa leżała na brzegu wanny, oczy miałam zamknięte, umysł uwolniony od wszelkich problemów, prawdziwy relaks. Nie wiedząc ani szczerze mówiąc, nie zwracając specjalnej uwagi, kiedy zaczęłam dotykać piersi. Lubiłam się dotykać. Od kiedy tylko zaczęłam dojrzewać, a nawet i wcześniej, poznawałam swoje ciało i mogę powiedzieć, że znam je świetnie. Lubiłam i lubię masturbację. Nawet teraz będąc w stałym związku, nie ograniczam się tylko do seksu z Mężem. Czasami zdarza mi się masturbować. Nie jest to tajemnicą dla mojego Męża. Nie raz i nie dwa wykorzystaliśmy ten sposób pobudzania siebie nawzajem. Wracając do tematu, dotykałam piersi. Przesuwałam dłońmi pomiędzy nimi, ściskałam i drażniłam sutki, doprowadzając je do zwiększonego napięcia. Poprzez powierzchnię wody widziałam lekko niewyraźny ich zarys. Przekręciłam się trochę na bok, aby opuszczona prawa dłoń poprzez biodro przesunęła się do tyłu, głaszcząc pośladek. Od tyłu dotknęłam szparki. Delikatnie i bardzo powoli sprawiałam sobie odrobinę przyjemności, nie myśląc o niczym. Było mi dobrze. Uniosłam i oparłam o brzeg wanny prawą nogę. Ręką sięgnęłam pomiędzy nogi, aż natrafiłam na płatki pochwy. Rozsunęłam je palcami. Poczułam lekką, jakże inną od wody, różnicę wilgotności. Pochwa zaczynała powoli przygotowywać się na… właśnie, na co? Nie myślałam o niczym szczególnym, nie zaprzątałam sobie tym głowy. Chciałam tylko sprawiać sobie przyjemność. Przesunęłam palce wyżej, bezbłędnie odnajdując nabrzmiewającą łechtaczkę. Zaczęłam ją pieścić. Było mi przyjemnie i błogo. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Powiedziałam „proszę” i otworzyły się. Stał w nich mój ukochany Mąż. Powoli opuściłam nogę, ale pewnie domyślał się, podczas jakiej czynności wszedł i co mi przerwał. Dobrze, że jasność dawały tylko świece, bo pewnie zobaczyłby moje rozpalone oblicze. Spojrzałam w Jego stronę. Uśmiechnęłam się, ponieważ stał w samych spodniach haremkach, boso, z gołą klatką piersiową i butelką wina w dłoni. Białe spodnie ukrywały to, co miały do ukrycia. A wiedziałam, co ukrywają, pałkę, którą wprost uwielbiam. W tym świetle wyglądał fantastycznie.

    – Jeszcze wina Pani? – apytał.
    – Tak poproszę – odpowiedziałam i sięgnęłam po pusty kieliszek.

    Nadstawiłam kieliszek, a On napełnił go mocno czerwonym płynem. Napiłam się.

    – Co mogę jeszcze dla ciebie zrobić Moja Pani? – Zapytał ponownie.

    Czyżbyśmy się w coś bawili, pomyślałam, czyżby wymyślił jakąś nową grę? Postanowiłam kontynuować zabawę, której końca nie znaliśmy, ale można było domyślać się już jej zakończenia. Zobaczymy, kto będzie górą?

    – Mógłbyś pomasować mi kark? – zapytałam.
    – Oczywiście – usłyszałam odpowiedź.

    Zamknął drzwi, aby nie tracić ciepła, odstawił butelkę na podłogę. Odwróciłam się plecami do niego. On w tym czasie uklęknął tuż przy wannie. Zmoczył ręce w wodzie, aby je ogrzać, nałożył odrobinę mydła i zaczął masaż karku. Jest specjalistą w tej dziedzinie, więc robił to fantastycznie. Każdy Jego ruch ręką powodował, że cicho mruczałam zadowolona i pochylałam głowę z prawej na lewą i odwrotnie. Mięśnie karku rozluźniały się z każdą upływającą minutą. Mógłby mnie tak masować bez końca.

    – Podaj mi wino – poprosiłam.

    Opłukał dłonie i podał mi kielich. Napiłam się i oddałam mu.

    – Kontynuuj – zachęciłam do masażu.

    Znowu zaczął uciskać mój kark. Siedziałam z zamkniętymi oczami i koncentrowałam się tylko na Jego dłoniach, na Jego palcach i moich odczuciach związanych z Jego dotykiem. Zauważyłam i poczułam, że teraz Jego ruchy stały się bardziej swobodne. Czasami od góry i z boku pod pachami robił obszerniejszy ruch, zachodząc na piersi do tego stopnia, że łapał je od spodu i delikatnie unosił do góry. Nie robił tego często, wydawało mi się, że zaczynam niecierpliwie wyczekiwać na ten Jego ruch. Nie reagowałam, podobał mi się ten scenariusz. Chciałam, aby trwał. Skupiłam się tylko na odczuciach, jakich dostarczały mi Jego dłonie. Kiedy po długim wyczekiwaniu znowu chwycił i uniósł piersi, nad poziomem wody ukazały się napięte sutki, jednocześnie poczułam, jak całuje mnie w kark. Zamknął usta na karku i dotknął językiem. Czułam, jak przesuwa nim po skórze. Uniosłam ręce, objęłam jego głowę. Dłonie nie przestawały pieścić moich piersi. Każdą ściskała jedną ręką. Napierał z boku na nie, przybliżając do siebie. Pomiędzy nimi tworzyła się głęboka szczelina. Łapał pomiędzy palce i uciskał nabrzmiałe brodawki. W tym samym czasie Jego usta przesuwały się wzdłuż karku i z jednej strony na drugą. Poddając się pocałunkom, pochylałam głowę w prawo i w lewo. Było bardzo miło i podniecało mnie, że tak bardzo stara się sprawić mi przyjemność. Nie zapomniałam jednak, że to On zaproponował zabawę. Odepchnęłam Jego głowę od siebie.

    – Wystarczy – powiedziałam stanowczo, stając w wannie.

    Odwróciłam się przodem do Niego.

    – Wypuść wodę i wytrzyj mnie – zażądałam.

    Pochylił się, sięgając po korek we wannie. Woda zaczęła wypływać obniżając szybko swój poziom. Położył przed wanną mały ręcznik. Podtrzymując mnie za rękę, pomógł wyjść z wanny. Stałam mokra, woda ściekała na podłogę. Sięgnął po duży ręcznik, okrył mnie i zaczął wycierać. Najpierw plecy i pośladki, potem ręce, piersi i brzuch. Kiedy na Niego patrzyłam i widziałam, jak napina się materiał spodni, ukazując Jego podniecenie. Usiadł przede mną. Położył sobie na ramię moją stopę i zaczął wycierać nogi. Stopa, łydka, udo. To samo powtórzył z drugą. Patrząc w dół, widziałam Jego wzrok skierowany pomiędzy moje nogi. W tej pozycji miał dobry widok, którego mu nie skąpiłam, pozwalając napatrzeć się do woli. Kiedy zauważyłam, że ręka drga, chcąc sięgnąć w wypatrywane miejsce, postanowiłam kontynuować rozpoczętą grę.

    – Okryj mnie – powiedziałam.

    Pomógł założyć mi koronkowy peniuar, który wisiał na wieszaku przygotowany wcześniej. Odkrywał więcej niż zakrywał, ponieważ taką rolę miał spełniać. Zawiązawszy pasek, sięgnęłam po butelkę wina i kieliszek. Otworzyłam drzwi od łazienki i wychodząc, powiedziałam, że ma zrobić porządek w łazience po kąpieli, a potem udać się do sypialni i czekać na mnie.

    – Tak Pani, będzie, jak każesz – usłyszałam właściwą odpowiedź.

    Udałam się do pokoju, usiadłam w fotelu i popijałam wino. Słyszałam jak Mąż, krząta się, sprzątając łazienkę. Potem zamknął drzwi i udał się do sypialni.

    – Pani jestem gotowy – usłyszałam Jego głos.
    – Gotowy to będziesz kiedy ja o tym zadecyduję – władczo odpowiedziałam.
    – Oczywiście, przepraszam Panią.

    Spokojnie dopiłam wino, przecież to ja byłam Panią, odczekałam dłuższą chwilę. Podobała mi się taka sytuacja i taki scenariusz. Przez delikatny materiał peniuaru widziałam wzwiedzione sutki i czułam wilgoć między nogami. Byłam podniecona. Weszłam do sypialni. Była spowita w drgające światło świec. Przeniósł je z łazienki, dołożył jeszcze kilka. Leżał na łóżku. Mocno napięte spodnie tworzyły charakterystyczny namiot.

    – Dlaczego leżysz w spodniach? – zapytałam. – Natychmiast je zdejmij – poleciłam Mu.

    Uniósł biodra w górę, rękoma chwycił gumkę spodni i zdecydowanym ruchem zdjął je i odrzucił na bok. Kiedy zdejmował spodnie, ja rozwiązałam pasek i pozwoliłam opaść zwiewnemu materiałowi, który dotychczas okrywał moje ciało. Mąż leżał na środku łóżka, ręce położył złączone nad swoją głową. Patrzyłam na niego z podnieceniem. Cieszyłam się na nadchodzące chwile i cieszyłam się, że ja decyduję o wszystkim, co się niedługo będzie naszym udziałem. Podobał mi się taki uległy, a jednocześnie podniecony, o czym dobitnie świadczył widok Jego naprężonego kutasa. Weszłam na łóżko. Sama do końca nie wiedziałam jak rozegrać dalszy scenariusz. Chciałam się z Nim kochać i jednocześnie chciałam być Jego Panią i chciałam, aby spełniał moje zachcianki. Wiedziałam, że przyjdzie mi do głowy rozwiązanie, które spodoba nam się obojgu. Pochyliłam się nad Nim, biorąc odsłoniętą główkę penisa w usta. Wsunęłam głębiej. Potem polizałam trzon, potarłam trochę ręką. Nie za często, według Niego oczywiście, biorę Mu członka do ust. Muszę mieć naprawdę dużą ochotę, aby tak Go pieścić. Teraz miałam. Byłam ciekawa Jego reakcji, nadal jednak leżał nieruchomo. Albo nie chciał mnie wystraszyć, albo bardzo dobrze odgrywał swoją rolę uległego i posłusznego. Przełożyłam nad Nim nogę tak, że siedziałam okrakiem na wysokości Jego bioder. Przytrzymując kutasa w dłoni, pocierałam łonem o twardy trzon. Cały czas starał się nie ruszać, tylko patrzył we mnie. Widziałam w tym spojrzeniu podniecenie i radość z zabawy. Czyli wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przesunęłam się ku górze. Położyłam kolana obok Jego głowy. Nad swoją twarzą miał teraz moją spragnioną pieszczoty cipkę.

    – Całuj Panią – powiedziałam, nie wychodząc z roli.

    Posłusznie wysunął język i dotknął cipki, rozsuwając płatki mojego kwiatu. Zaczął mnie lizać. Długimi pociągnięciami przesuwał się od góry do dołu i z powrotem. Kiedy był nisko, wsuwał język w przedsionek pochwy. Potem wracał i na długo zatrzymywał się, pieszcząc nabrzmiałą łechtaczkę. Dobrze, że mogłam oprzeć się o ścianę, bo nie wiem, czy utrzymałabym równowagę, taką sprawiał mi przyjemność. Spoglądając pomiędzy swoje nogi, widziałam zadowoloną i mokrą od naszych soków Jego twarz. Całą swoją energię wkładał w to, abym była dobrze zaspokojona i dopieszczona. Wprowadzał mnie na coraz wyższe poziomy zadowolenia. Wiedziałam, że nadchodzi czas, nadchodzi ten moment, kiedy chcę poczuć kutasa w sobie. Odsunęłam się od Niego, od Jego twarzy, przesunęłam biodra niżej.

    – Trzymaj mnie za ręce – powiedziałam.

    Kiedy złapaliśmy się mocno, trzymając za przedramiona, postawiłam stopy przy Jego biodrach, ukucnęłam. Na chwilę potrzebną, żeby wsunąć czubek penisa w wejście pochwy, uwolniłam jedną rękę z uchwytu. A potem już tylko zostało mi powolne wsunięcie się na członka. Soki zwilżały pochwę tak mocno, że bez żadnych problemów zmieścił się cały.

    – Tylko nie waż się kończyć przede mną – zaznaczyłam.

    I zaczęłam Go ujeżdżać. Unosiłam biodra, wysuwając kutasa, a kiedy czułam, że wysuwa się korona żołędzi, ponownie opuszczałam się na twardym trzonie. Trzymałam rytm odpowiadający moim potrzebom. Tak jak lubię, tak jak mi odpowiada. Jego mocny uścisk ułatwiał mi podskakiwanie. Cwałowałam jak najlepsza dżokejka, pośladki co chwilę uderzały o jego uda. Czułam, jak w środku przesuwa się wzdłuż przedniej ściany, drażniąc od środka łechtaczkę. Zbliżałam się do upragnionego finału, głęboko oddychałam i głośno jęczałam. Wiedziałam, że za chwilę nadejdzie upragniony i wyczekiwany orgazm. Ostatni raz głęboko przysiadłam, czułam, jak wypełnia mnie całkowicie. Przeżywany orgazm przekroczył najśmielsze oczekiwania. Po pierwszych skurczach ponownie zaczęłam ujeżdżanie. Mięśnie pochwy zaciskałam w kolejnych fazach na penisie, drżenia przechodziły przez całe ciało, jakby porażał mnie prąd, a z ust dobywał się głośny jęk.

    – Teraz Ty – wycharczałam podniecona. – Teraz możesz się spuścić.
    – Moja Pani – zdążył tylko wyszeptać tuż przed wytryskiem.

    Fale następujących po sobie wyrzutów nasienia uderzały wewnątrz mnie. Kilka, jeśli nie kilkanaście słabnących skurczów przebiegło przez jego penisa. Nie wysuwając członka z siebie, położyłam się na nim. Nasze usta połączył namiętny pocałunek. I kolejny, i kolejny. Jego dłonie przyciskały moje pośladki, a w cipce drgał kutas. Zsunęłam się i położyłam obok Męża, nasze splecione dłonie nie mogły oderwać się od siebie. Ciężko oddychaliśmy, leżąc w ciszy. Grała tylko w tle muzyka. Ciężko podnieśliśmy się. Kiedy wstałam, czułam spływającą po udach mieszaninę naszych miłosnych soków. Poszliśmy do łazienki, wzięliśmy szybki prysznic i wróciliśmy do łóżka. Przytuleni na łyżeczkę powoli zasypialiśmy.

    – Podobało mi się – zdążyłam jeszcze wyszeptać. – Kocham Cię.
    – Ja też Cię kocham, Moja Pani – odpowiedział.

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    Ewa mężatka

    Opowiadanie z lekką nutką uległości.

  • Nie-zwykla Rodzina cz 118. – Przybrany brat

    Stałam w kuchni, przygotowując śniadanie, gdy usłyszałam kroki na schodach. Adam. Zawsze potrafił wejść do pomieszczenia tak, jakby chciał pokazać całemu światu, jak bardzo nie chce tam być. Zwłaszcza, gdy ja też tam byłam.

    – Dzień dobry, Adam. – powiedziałam spokojnie, nie odwracając się od patelni.

    Mruknął coś pod nosem w odpowiedzi. Od czasu, kiedy mama i Tom się pobrali, on wciąż traktował mnie jak intruzkę. Jakbym to ja była winna temu, że jesteśmy przybranym rodzeństwem.

    – Znowu spaliłaś jajecznicę. – stwierdził z irytacją, zaglądając mi przez ramię.

    – Nie spaliłam. – odparłam, chociaż wiedziałam, że ma rację. Zawsze, gdy był w pobliżu, wszystko szło mi nie po myśli.

    – Jasne. Dlatego kuchnia wypełnia się dymem.

    Odwróciłam się gwałtownie, niemal zderzając się z jego klatką piersiową. Stał zbyt blisko, jak zawsze, gdy chciał mnie sprowokować.

    – Może gdybyś przestał się na mnie gapić, mogłabym się skupić? – zaśmiał się szyderczo.

    – Mam lepsze rzeczy do roboty.

    W tym momencie do kuchni wszedł Tom. Uśmiechnął się na mój widok, jak zawsze.

    – Dzień dobry, kochanie. Coś pachnie… interesująco. – powiedział.

    Adam parsknął śmiechem.

    – Natalie próbuje gotować. Znowu.

    – Adam! – upomniał go ojciec stanowczo. – Natalie stara się pomóc. Doceniam to, skarbie.

    Zobaczyłam, jak szczęka Adama się napięła. Wiedziałam, że nienawidzi tego, jak jego ojciec mnie traktuje. Jakby byłam jego prawdziwą córką.
    Po śniadaniu Tom wyszedł do pracy, a mama pojechała na zakupy. Zostaliśmy sami. Byłam w kuchni. Atmosfera od razu stała się gęstsza.

    – Naprawdę myślisz, że to działa? – zapytał Adam, opierając się o blat.

    – Co działa?

    – Ta cała słodka córeczka taty. Wiem, co robisz.

    Poczułam, jak krew zaczyna mi się gotować. Spojrzał na mnie przenikliwym spojrzeniem. Czyżby coś podejrzewał.

    – Nie robię nic. Po prostu jestem miła dla twojego ojca, bo on jest miły dla mnie. W przeciwieństwie do ciebie.

    – Miły? – Adam się roześmiał. – Nie udawaj. Wiem o was. Jak się dobrze zajmujesz tatusiem. – otworzyłam szerzej oczy.

    – Nie wiem, o co ci chodzi.

    – Nie wiesz? A to, co po kryjomu robicie? Nic dziwnego, że cię tak traktuje, skoro tak dobrze się zajmujesz jego…

    – Dość! Dobrze, wygrałeś! – krzyknęłam, już nie mogąc tego słuchać.
    – Błagam cię nie mów nikomu. Nie mów mamie.

    – Taak…a co z tego będę miał?

    – Proszę cię Adam. Zrobię, co chcesz. Wyprowadzę się, zapłacę ci, będę cię kryła, będę…

    Nie dokończyłam. Adam złapał mnie za ramiona i mnie pocałował.
    Przez chwilę stałam nieruchomo. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Adam, osoba, która mnie nienawidzi całuje mnie czule.
    Gdy się od siebie oderwaliśmy, oboje ciężko oddychaliśmy.

    – Adam…co ty…

    – Ja też tego chcę…tego co robisz z ojcem.

    – Adam, my nie…

    – Nie mów że nie chcesz. Zobacz.

    Wtedy złapał mnie za ręke i przyłożył do swojego krocza. Czułam przez jego dresy, jaki twardy jest jego kutas. Zarumieniłam się na to.

    – Adam…chcesz tego…

    – Zawsze chciałem. Od dawna chciałem cię zerżnąć. – powiedział dłonią przesuwając po moich piersiach.

    Te słowa sprawiły że inaczej na niego spojrzałam. Ten patrzył na mnie już nie z gniewem, a z pożądaniem.
    Już nie mogłam wytrzymać. Emocje wzięły górę. Nie czekając tym razem ja go pocałowałam. Pocałunek był zachłanny i namiętny. W międzyczasie Adam zdjął moją żółtą koszulkę, uwalniając moje jędrne cycki. Ssał i podgryzał je. Ugniatał je też delikatnie. Po chwili odsunęliśmy się nieco od siebie. Adam szybkim ruchem zdjął mi spodenki i posadził na blacie kuchennym. Rozchylił mi nogi i już widział moją gładką cipkę. Widziałam jak teraz mnie pragnął. Był bardzo podniecony.
    Szybko uklęknął i wpił się ustami w moją wilgotną cipkę. Zaczęłam cicho jęczeć. Położyłam rękę na jego głowie by przycisnąć go jeszcze mocniej. On sprawiał że byłam blisko. Pieszcząc mnie, doprowadził mnie do orgazmu. Zadrżałam z podniecenia.

    – Oh Adam… – sapałam.

    Ten odsunął się i patrzył mi się na cipę. Uśmiechnął się lekko.

    – Fajny kolczyk. Z ciebie też jest niezłe ziółko. – mimowolnie spojrzałam na kolczyk w mojej cipce.

    Spojrzałam na Adama, uśmiechając się.

    – Jak widać jesteśmy podobni. Teraz zobaczysz.

    Zeskoczyłam z blatu i pchnęłam na niego Adama. Zdjęłam jego spodnie i bokserki. Ujrzałam jego penisa. Był w miarę duży i dość dłuższy. Dłuższy nawet od Toma. Przez chwilę pieściłam go ręką. W końcu językiem zaczęłam przesuwać powoli po jego całości. Kiedy była na samym końcu wzięłam go do ust i zaczęłam mocno ssać. Pieściłam też rękoma jego jądra. Moje usta obejmowały go całego. Ledwo mi się mieściła jego cała długość. Zaraz potem przyspieszyłam ruchy. Adam przycisnął mi głowę do swojego kutasa, na siłę wpychając go w moje gardło. W końcu wystrzelił prosto do środka. Gdy wyjął swojego fiuta, szybko połknęłam jego nasienie. Nie uroniłam kropli. Jednak jego penis dalej był twardy i chciał więcej.

    – Jesteś nieziemska.

    – W końcu powiedziałeś mi jakiś komplement.

    – Nie ma za co.

    – Mam nadzieję że jeszcze nie skończyliśmy. Wiem że chcesz wsadzić mi tego fiuta. – powiedziałam poruszając po nim ręką.

    – Jeszcze jak. – odpowiedział Adam.

    – No to chodź. Zerżnij mnie. – powiedziałam po czym oparłam się wypinając tyłek w jego stronę.

    Adam włożył kutasa w moją mokrą cipkę. Złapał mnie za biodra i zaczął ostro posuwać. Pieprzył mnie mocno, a moje pośladki klaskały pod naporem uderzeń. Zaczęłam drżeć oraz jęczeć. Mocno we mnie wchodził tym długim jebadłem. Rękami trzymałam się mocno blatu. Ledwo się utrzymywałam. Nagle wyszedł ze mnie i pewnie mnie podniósł i usadowił znów na blacie. Rozchylił nogi i znowu wszedł we mnie. Zaczął mocno mnie pieprzyć. Nogami oplotłam jego biodra. Ten mocno nimi poruszał, wchodząc głębiej do mojej cipki.

    – Ooooogghhhh…aaagghh…

    Nagle też całowaliśmy się namiętnie i z pożądaniem. Walił mnie bardzo mocno. Czułem, że za chwilę będe szczytowała. W końcu na serio przyśpieszył i naprawdę mocno mnie pieprzył. Coraz mocniej przyciskałam jego biodra do siebie. Bardziej we mnie wchodził tym swoim fiutem. Byłam już blisko. Po czasie ruchania zadrżałam, a moja cipa pulsowała na jego fiucie. Doszłam. Jeszcze tylko był Adam. Wykonał ostatnie pchnięcia, a potem odsunęłam go i uklękłam na podłodze. Strzepałam mu fiuta aż wystrzelił na moją twarz. Dłonią zbierałam jego spermę z twarzy i oblizywałam. Z uśmiechem na ustach.

    – Jesteś niezłą kurwą, wiesz Natalie?

    – Mhm…ale tobie się spodobałam.

    – Oj tak…no przyznam masz swoje zalety.

    Gdy już się ogarnęliśmy, czułam że między nami coś się zmieniło.

    – Adam czy możesz nie mówić nikomu o mnie i o twoim tacie…oraz o nas?

    – Wiesz co…mogę, ale mam warunek.

    – Jaki? – wtedy podszedł do mnie i szepnął mi na ucho, ściskając przy okazji mój pośladek.

    – Jeżeli jeszcze będę mógł cię tak zerżnąć, to mogę nic nie mówić.
    – uśmiechnęłam się na to i odpowiedziałem mu.

    – Umowa stoi.

    Od tego momentu moje relacje z przybranym bratem nieco się polepszyły.

    C.D.N

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    Mr. Morris
  • Nie-zwykla Rodzina cz 119. – Przyjazd kuzyna z Anglii

    Stoję przy oknie w salonie i co chwilę zerkam na ulicę. Wcześniej długo się szykowałam. Uczesałam moje czarne włosy i ubrałam się w żółtą koszulkę i granatową spódnicę oraz białe trampki. Mama krząta się po kuchni, przygotowując ulubione danie mojego kuzyna, które pamiętała jeszcze z czasów, zanim zamieszkał w Anglii. Tata, co pięć minut sprawdza telefon, czy samolot wylądował na czas.
    Ja nie mogłam się doczekać. Ostatni raz widziałam mojego kuzyna Ivo, osiem lat temu. Miał wtedy 15 lat. Teraz ma 23 lata i podobno bardzo się zmienił. Jest bratankiem mojego taty.
    Nie mogłam znaleźć jego aktualnego zdjęcia w Internecie. Byłam przez to bardzo ciekawa tego jak się zmienił i jak teraz wygląda.
    W końcu słyszę dźwięk samochodu. Przyjechała taksówka. Wybiegam z domu, a za mną rodzice.
    Z samochodu wysiada chłopak, którego ledwo poznaję. Ivo urósł chyba z dziesięć centymetrów. Teraz jest wyższy ode mnie o głowę. Ma ciemne, lekko kręcone włosy i te same niebieskie oczy, które pamiętam. Nosi czarną kurtkę skórzaną i ciemne jeansy, a na plecach ma wielki plecak podróżny. Wygląda bardzo brytyjsko.

    – Ivo! – krzyczę i rzucam mu się na szyję.

    Śmieje się tym swoim znajomym śmiechem.

    – Sam!? Boże, jak ty wyrosłaś! – mówi z tym swoim londyńskim akcentem, który nabył przez te wszystkie lata. Dokładnie mi się przyglądał. Szczególnie zwrócił uwagę na moje piersi, które sporo urosły.

    – Ty także. Wyprzystojniałeś.

    Ten rumieni się lekko. Naprawdę nieźle się zmienił. Kiedyś był niski i otyły. Włosy miał w nieładzie i sporo trądzików na twarzy. Teraz jednak jest bardzo przystojny. Bardzo mi się spodobał. Pewnie nie jedna za nim szaleje.
    Podchodzi do nas tata i obejmuje go mocno. To samo za chwilę robi mama.

    – Dobrze cię widzieć Ivo.

    – Ciebie też wujku Victorze. Masz pozdrowienia od taty.

    – Co słychać u Chucka?

    – Nic się nie zmieniło. Zaprasza was do nas, do Londynu.

    – Chętnie kiedyś się wybierzemy. – odpowiedział tata.

    Ja w sumie byłam ciekawa Londynu oraz życia tam. Tęskiłam też za wujkiem Charlesem i ciocią Marlene.

    – Dobrze nie stójmy tak. Chodźmy do domu. – powiedziała mama i razem poszliśmy do domu.

    W środku rozmawialiśmy z Ivo przy stole. Chwalił kuchnię mojej mamy. Ivo opowiadał o życiu w Londynie, o szkole, o przyjaciołach. Jest tak dorosły, tak pewny siebie. A ja czuję się przy nim jak dziecko, mimo że różni nas tylko cztery lata.
    Wieczorem, gdy mieliśmy już kłaść się spać przechodziłam koło pokoju Ivo. Miał lekko uchylone drzwi. Usłyszałam jakieś jęki, dlatego postanowiłam trochę zerknąć. Zamurowało mnie to co widziałam. Ivo walił sobie konia. Widziałam jego fiuta. Był całkiem sporych rozmiarów, miał żyły po bokach. Zagryzłam wargę na ten widok.

    – O tak…o tak… – jęczał i poruszał ręką w górę i w dół.

    Nabrałam ochoty na jego dużego kutasa. Pragnęłam zrobić krok do przodu, ale mimo wszystko zostałam na miejscu. Nie wiedziałam jak kuzyn zareaguje na nasze nietypowe zachowania. Po chwili widziałam jak zaczął głośniej sapać.

    – O tak…oooohhh…Sam… – po czym widziałam, że się spuścił, a na swoim nasieniem ubrudził sobie fiuta i rękę. Szybko to potem wytarł chusteczkami, które miał niedaleko.

    Nie chciałam by mnie zobaczył, dlatego odeszłam i udałam się do pokoju. Nie mogłam w to uwierzyć. On myślał o mnie, gdy się masturbował. Widać mu się bardzo podobam i ma na mnie ochotę. Jestem ciekawa, co by powiedział na nasz rodzinny sekret. Postanowiłam o tym długo nie myśleć. Chciałam położyć się spać, jednak myśl o jego w fiucie nie dała mi spokoju. Musiałam się zaspokoić. Zaczęłam poruszać ręką w mojej cipce. Wsadzałam palce do środka wyobrażając sobie dużego fiuta Ivo. Dotykałam się po piersiach i jęczałam cicho. W końcu szybko doszłam i próbowałam zasnąć.
    Następnego dnia zachowywaliśmy się jak gdyby nigdy nic. Spędzałam wspólnie czas z Ivo. Oglądaliśmy razem filmy czy też pograliśmy w gry. Co chwila widziałam jak mi się przygląda. Na moje piersi, które teraz specjalnie eksponowałam, zakładając bluzkę z większym dekoltem oraz obcisłe krótkie spodenki. Widziałam jak na mnie się patrzył. Widziałam także przez jego spodnie jak nabrzmiały był jego kutas. Po jakimś czasie do naszego pokoju weszła mama.

    – Sam możesz mi pomóc? Przepaliła się żarówka w łazience, mogłabyś znaleźć nowe i przynieść mi je? Powinny być w garażu.

    – Jasne mamo. Zaraz przyjdę. – powiedziałam do Ivo.

    – Pomóc ci? – spytał.

    – Nie, poradzę sobie. – wtedy wyszłam z pokoju i udałam się do garażu.

    Szukałam żarówek. Dużo w garażu było kartonów i wiele rzeczy na półkach, w tym na najwyższych, do których nie mogłam sięgnąć. Zobaczyłam na górze pudełko z żarówkami. Stanęłam na palcach i próbowałam je sięgnąć. Nie zwróciłam uwagi, że wtedy ktoś do mnie podszedł i złapał mnie za tyłek. Wzdrygnęłam się na to. Odwróciłam się i zobaczyłam, że to Ivo. Zaczął też mnie całować po szyi.

    – Ivo co ty robisz?

    – Wybacz Sam…możesz mnie za to znienawidzić, ale ja już nie wytrzymam. Tak bardzo mi się podobasz.

    – Ivo…ja…

    – Wiem, że to nienormalne i nie wiem czy mnie zrozumiesz…

    Wtedy odwróciłam się od niego, a on zabrał ręce. Zarumienił się ze wstydu. Pewnie myślał, że na niego nakrzyczę albo go uderzę. Jednak ja zrobiłam coś innego.

    – Nawet nie wiesz jak bardzo cię rozumiem.

    Uklęknęłam i zdjęłam jego spodnie wraz z majtkami. Jego fiut zakołysał przed moją twarzą. Był bardzo gruby, nabrzmiały, miał żywy po bokach.

    – Sam, co ty…

    – Nie mów że tego nie chcesz kuzynie.

    Zaczęłam mu obciągać. Na usta oplatające jego fiuta, Ivo zareagował z zadowoleniem.

    – O tak… – mówił jęcząc. Widać sprawiałam mu dużo przyjemności.

    Po czasie przytrzymał moją głowę i docisnął do kutasa. Miałam go w całym gardle, krztusząc się przy tym. Nie mogłam złapać oddechu. Po chwili puścił mnie, a ja wyciągnęłam jego fiuta z ust. Cała ślina z fiuta lepiła mi się na brodzie.

    – Jesteś świetna…

    – Ty też. Ależ dużego masz kutasa.

    – Nie spodziewałem się tego po tobie.

    – Ani ja po tobie. To może być nasz sekret.

    Uśmiechnął się na to, po czym wstałam a on zaczął mnie całować. Składał mi pocałunki na policzku, szyji i schodził tak aż do piersi. Podwinął moją żółtą koszulkę. Nie miałam nic pod spodem. Zaczął mnie namiętnie całować po jędrnych piersiach.

    – Ohh…Ivo… – odczuwałam przyjemność przez jego dotyk. Zaczęłam robić się mokra.

    – Masz cudowne piersi, Sam. – powiedział, na co się uśmiechnęłam.

    W końcu usłyszeliśmy kroki. Szybko założyłam koszulkę, a Ivo spodnie. Mama weszła do środka garażu.

    – No co tak długo? – spytała.

    – Nic. Nie mogłam ich sięgnąć. Były na najwyższej półce, ale Ivo mi pomógł.

    – Proszę ciociu. – po czym Ivo podał mamie pudełko z żarówkami.

    Ta patrzyła na nas podejrzliwie, ale nie poruszała tego tematu. Ivo czuł się niezręcznie, ale uśmiechał się pod nosem. To była ciekawa sytuacja.
    Dzień minął nam szybko. Gdy zapadał zmrok szliśmy do swoich pokoi. Byliśmy już przy swoich drzwiach, ale patrzyłam na Ivo, który wchodził do pokoju. Zachęciłam go żeby przyszedł do mnie. Ten uśmiechnął się i wszedł do środka. Zamknęliśmy drzwi, a on zaczął mnie całować. Szybko pozbył się mojej koszulki do spania i znów całował mnie po piersiach. Lizał mnie i podgryzał moje sutki. Ja szybko zdjęłam jego koszulkę. Podziwiałam jego wyrzeźbiony tors.

    – Naprawdę świetnie wyglądasz kuzynie.

    – Ty również kuzynko. Mam na ciebie taką ochotę.

    – No to korzystaj. Mamy teraz okazję. – powiedziałam zachęcająco.

    Ivo wtedy zszedł nisko. Powoli zdjął moje spodenki. Stałam przed nim teraz całkiem goła. Zaraz poczułam jego język w mojej szparce. Klękał przede mną i wwiercał się nim głęboko powodując dużą przyjemność. Nagle wtedy wstał i złapał mnie za biodra. Pisnęłam cicho i owinęłam nogi wokół jego bioder. Przez materiał jego spodenek czułam fiuta napierającego na moje krocze. Położył mnie na łóżku.
    Usiadł na łóżku i zaczął mnie całować po całym ciele. Zszedł w końcu na dół i sam położył się przede mną na brzuchu, biorąc moje nogi tak by miał przed twarzą moją cipkę. Nie czekając zaczął mnie lizać po niej. Zaczął jeździć językiem delikatnie po wargach sromowych. Czułam dużą przyjemność.

    – Mmmmm….ohhh…

    Cicho jęczałam jak mój kuzyn zagłębiał się w sprawianiu mi dobrze. Jego język wszedł głęboko. Po czasie wstał, jednak ja też wstałam chcąc dobrać się do jego kutasa.

    – Jesteś taka słodka, kuzynko. Masz świetną cipkę.

    – Chodź…ja też cię pragnę, kuzynie.

    Rozłożyłam nogi ukazując moją cipkę.

     – Oj tak… – powiedział, uśmiechając się.

    Ivo potarł nim o moje wejście, po czym włożył fiuta do środka. Wszedł do połowy, przez co jęknęłam czując przyjemność. W końcu zaczął mnie ostro pieprzyć. Nogami oplotłam go w pasie, podobnie jak wcześniej. Dociskałam mu biodra by wchodził we mnie głębiej. Zaczął mnie wtedy porządnie pieprzyć.

    – Ooooogggh….aaaahhh…

    Nie mogłam przestać jęczeć. Czułam jego kutasa wypełniającego mnie do końca. Nie chcąc jeszcze kończyć, po czasie zmieniliśmy pozycję.
    Położyłam się na brzuchu. Ivo znów wsadził fiuta do środka i ostro zaczął mnie ruchać. Swoimi mocnymi ruchami dociskał mnie do łóżka. Coraz bardziej się podniecałam. Po jakimś czasie odwróciłam się na plecy. Ivo złapał mnie za nogi i włożył znów kutasa do mojej pochwy. Znowu mnie pieprzył. Posuwał mnie szybko i zawzięcie.

    – Sam…

    – Jeszcze chwilla… jeszcze… ooohhh… – mówiłam jęcząc. Przeżywałam właśnie swój orgazm.

    Dreszcze przeszły po całym moim ciele. Orgazm był niesamowity. Widziałam też, że Ivo także jest blisko. Czułam jego pulsującego fiuta w sobie.

    – Sam ja…

    – Proszę…daj mi to…ooogghh… – jęczałem głośno.

    W końcu pchnął ostatni raz i wystrzelił prosto do mojej cipki. Zadrżał chwilę, po czym wyjął kutasa, a ja rozchyliłam wargi sromowe dając wypłynąć jego spermie.
    Leżeliśmy obok siebie. Przytulałam się do Ivo, nogę mając zarzuconą na niego. Pocałowałam go w usta namiętnie z języczkiem. Po chwili oderwaliśmy się od siebie.

    – To było nieziemskie, Sam. Jesteś świetna.

    – Ty też kuzynie. Na długo zostajesz?

    – Mam spędzić u was trzy tygodnie.

    – Zatem trzeba je dobrze wykorzystać.

    – Oj tak…

    Te trzy tygodnie mijają zbyt szybko. Wykorzystaliśmy je jednak w pełni. Często noce spędzaliśmy razem.
    Ivo przekonał się do naszego sekretu i był bardzo szczęśliwy, że mógł go ze mną dzielić.
    Gdy już wyjeżdżał mówił, że następnym razem zostanie na całe wakacje.
    A ja już się nie mogę doczekać.

    C.D.N

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    Mr. Morris
  • Pan i wladca V – Jaka matka, taka corka

    Igor rozpoczął niedzielny poranek od załatwiania spraw związanych z pracą. W międzyczasie czekał na telefon od Elżbiety. Zupełnie nieświadomy szykowanej na niego pułapki. Drzwi do pokoju otworzyły się. Chłopak odwrócił się w stronę drzwi. Kinga weszła do pokoju.

    — I jak? — Zapytała.
    — Hmm… Nieźle, nieźle.

    Kobieta podeszła do syna i objęła go ramionami od tyłu.

    — Sto tysięcy? Jak na trzy filmiki w miesiącu to bardzo dobrze.
    — Bardzo dobrze będzie, kiedy pobijemy rekord, a ten był prawie rok temu.
    — Jeśli dobrze to poprowadzimy, będziemy mieli całą dystrybucję. Tylko…
    — Wiem, wiem. Wszystko pod kontrolą. Gdyby to było niebezpieczne, dawno ktoś by to odkrył.

    Rozmowę przerwał wibrujący telefon Igora.

    — Ela.
    — Szybko…, Więc nie przeszkadzam.

    Kinga pocałowała syna w policzek i opuściła pokój. Igor odebrał połączenie.

    — Witaj Elu.
    — H-hej. Słuchaj musimy się streszczać, syn i mąż są w samochodzie. Zbajerowałam ich, że zapomniałam telefonu.
    — Sprytnie. Więc skoro dzwonisz automatycznie uznaję, że się zgadzasz.
    — Tak, zgadzam się. Przemyślałam to i owo. Moja relacja z synem nie powinna tak dalej wyglądać. Szczerze mówiąc zazdroszczę wam waszego życia i nieskromnie przyznam, że mnie to podnieciło.
    — Wiedziałem, że dasz się namówić. Zatem kiedy spotkanie? Dostosuje się do ciebie.
    — We wtorek mogę wcześniej wyjść ze szkoły. Jeśli masz czas po południu.
    — Oczywiście, dla ciebie zawsze.
    — Dzięki, muszę kończyć.

    Elżbieta szybko się rozłączyła. Igora lekko zaciekawił ton wypowiedzi pedagog. Żadnej dodatkowej rozmowy zachęcającej tak, jak to było z Jolantą. Szybko jednak zignorował podejrzenia. Wyłączył komputer i szykował się do wyjścia.

    ***

    Po kilkunastu minutach podróży dojechał na obrzeża miasta. Udał się do małego domu. Zdecydowanie nie wyglądał tak imponująco, jak jego willa. Zanim doszedł do drzwi, otworzyła je kobieta. Jej farbowane włosy były czarne jak słoma. Szczupła budowa i małe piersi. Mimo, że nie był to MILF w typie Igora, urzekł go jej iście modelingowy wygląd.

    — Dzień dobry, ja do Oli.
    — Na te korepetycje? Oj, Ola jeszcze nie wróciła z kościoła.
    — Ona chodzi do kościoła?
    — Ojciec jej kazał, nie wnikajmy w szczegóły. Przepraszam, że ci nie napisała.
    — Niech pani za nią nie przeprasza.
    — Wejdź do domu. Ona lada moment wróci.

    Igor zgodnie z prośbą przekroczył próg budynku.

    — Z przyjemnością razem z panią poczekam.
    — Żadna pani. Mów mi Klaudia. Nienawidzę, kiedy tak do mnie mówią. Wtedy czuję, że jestem stara.
    — Stara? Gdybym nie wiedział, że jesteś mamą Oli i Asi dałbym maksymalnie trzydzieści lat.
    — Dziękuję ci. Widzę, że moja córka wybrała całkiem uprzejmego i przystojnego korepetytora.

    Oboje udali się do jadalni. Klaudii podobał się młodszy mężczyzna. Nie przeszkadzał jej fakt, że jest w wieku jej córki.
    Igor usiadł przy stole, a mama Oli poszła po coś słodkiego. Wróciła z tacką pełną ciastek, widocznie przyszykowana dla gości, a może dla samego Igora. Kobieta położyła je obok chłopak i również usiadła przy stole.

    — Tak w sumie to ja też do pani.
    — Do mnie? — Kobietę zaskoczyło to zdanie. — Mnie też chcesz uczyć matematyki?
    — Z inną propozycją. Wiem o pani przeszłości.
    — O przeszłości? Niby, jakiej?
    — Tej sprzed ponad dwudziestu lat. W niemieckim porno.

    Kobietę zamurowało. Z jej twarzy dało się wyczytać, że demony przeszłości właśnie powróciły ze zdwojoną siłą.

    — I co chcesz mnie szantażować, tak? Kurwa, ja ci ciastka przyniosłam, do domu przyjęłam, a ty mi chcesz grozić? Dobra kurwa!

    Kobieta zerwała się z krzesła. Podeszła do chłopaka i uklękła przed nim.

    — Lodzik i wypad stąd. Moje córki mają nic nie wiedzieć okej? Tyle lat to zatajałam przed nimi i zataję aż do śmierci.
    — Przecież ja nic o szantażu nie mówiłem.

    Zaskoczona kobieta podniosła się z podłogi.

    — To, czego chcesz?
    — Chce zaproponować powrót do branży.
    — Ty? Wiedziałam, że Ola dała się nabrać z tym tradingiem. Jak zwykle facet chce się dorobić na kobietach. Nie jesteś może za młody na sutenera?
    — Owszem jestem za młody i nie, nie jestem sutenerem. Przejdę do sedna, bo jesteś w tej branży dłużej ode mnie.

    Kobieta usiadła blisko Igora i zamieniła się w słuch.

    — Nagrywam z moją mamą Kingą filmiki dla wąskiej grupy odbiorców. Nic publicznego, wszystko anonimowo. Trafia to do klientów z całego świata, ale są zweryfikowani i każdy ewentualny wyciek danych będzie od razu namierzony. Zresztą robimy to od ponad roku i platforma jest szczelna. Problem w tym, że odbiorców już znudził ciągły seks matki z synem, chodź prawdziwy i namiętny. Potrzebujemy kogoś, a najlepiej innych aktorów do współpracy. Na razie nie znaleźliśmy nikogo, ale ty i twoje córki. Z pewnością spodobałyby się publice.
    — Czekaj, czekaj. Po pierwsze ty i twoja mama normalnie się pieprzycie? I jeszcze na kamerce?
    — Na kamerce czasami, głównie dla własnej potrzeby.
    — Dobra, lekko pojebane. Po drugie, jakie „ty i twoje córki”? Co ty chcesz żebyśmy jakiś trójkąt lesbijski robiły? Pojebany jesteś?
    — Niepojebany, tylko szczery i uczciwy. Przemyśl to sobie.
    — Od rozwodu z Piotrkiem bacznie obserwuję, aby do moich córek do doszło żadne wideo z moim udziałem. Nawet gdyby serio to było nie do wykrycia i tak nie chcę ryzykować, a tym bardziej wciągać to córki. Pamiętam jak było w Niemczech, a chciałabym nie pamiętać.
    — Ja nie jestem wytwórnią, nie będzie zmuszania, czy manipulowania. Po prostu zabawa i kasa.

    Nagle do jadalni weszła Ola w popielatym płaszczu.

    — O hej Igor! Widzę, że już jesteś. Jejku przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale wiesz jak ja często zapominam.
    — Nic nie szkodzi. Miło spędziłem czas z twoją mamą.

    Klaudia nie była zadowolona z tego, co odpowiedział. Na dodatek zastanawiała się, czy córka nie podsłuchała ich rozmowy. Młodzi udali się na piętro do pokoju Oli. W trakcie wchodzenia po schodach Igora zauważył jeden istotny szczegóły, który odróżniał w wyglądzie dziewczynę od jej mamy. Jej jędrne pośladki były nie do ukrycia. Dosłownie, gdyby nałożyła na siebie worek na śmieci to i tak jej zgrabny tyłek byłby przez niego widoczny.

    Udali się do pokoju i usiedli przy biurku. Po godzinie korepetycji przyszedł czas na rozliczenie.

    — Te logarytmy z pewnością dadzą ci parę punktów na maturze. A teraz sto złotych.
    — Sto?
    — No, co? Przecież ustalaliśmy to jak się umawialiśmy. Nawet zbiłem cenę o pięć dych.

    Dziewczyna uśmiechnęła się i położyła głowę na ramieniu Igora jednocześnie masując go powoli brzuchu.

    — Nie dałbyś mi jakiś rabat?
    — Niby ile? — Odpowiedział uśmiechnięty.
    — Sto procent.
    — Widzę, że rachunków już nie muszę z tobą powtarzać.

    Oboje udali się na łóżko. Igor położyła się na plecach, a Ola rozpięła rozporek, następnie wyciągnęła penisa z bokserek.
    Dziewczyna powoli masowała penisa, aby ten osiągnął pełny wzwód. Następnie zabrała się do ssania. Ruchy góra-dół łączyła z owalnymi ruchami języka wokół kutasa szczęśliwcy. Po krótkiej chwili do pokoju weszła Klaudia. Widok córki ciągnącej Igorowi o włos nie doprowadził do upuszczenia przez nią tacki z dwiema herbatami.

    — To ja ci kurwa niosę herbatę, a ty mu pałę opierdalasz!?
    — Mamo przestań!
    — Co przestań!? On przyszedł na seks, czy na korepetycje!?
    — Spokojnie, pani córka nie miała jak zapłacić, więc musieliśmy znaleźć jakiś sposób. — Wtrącił Igor.
    — Zamknij się! A po drugie żadna „pani”, mówiłam ci już. — Wykrzyczała Klaudia. — Dałam ci dwieście na te korepetycje, a ty mu robisz loda za korepetycje? Już nigdy ci nie dam pieniędzy do ręki. Aśka nigdy by tego nie zrobiła.
    — No pewnie, a na tym filmiku to, kto był ze mną, jak nie ona!?
    — Jakim filmiku? — Zapytał ponownie Igor.
    — Cicho! — Odpowiedziały razem.
    — Teraz mnie moralizujesz, a my wiemy, co robiłaś, zanim poznałaś tatę! Myślisz, że ten trójkąt był z naszej woli? Groził nam, że wrzuci wszystkie twoje filmy na grupę klasową.

    Klaudię zamurowało.

    — Boże dziecko… Nie wiedziałam, ja…

    W trakcie kłótni Igor próbował podtrzymywać erekcję skupiając się na tyłku Aleksandry.

    — Nie chcę się wtrącać, ale dalej mam niezapłacone za korepetycje.

    Ola wróciła na łóżko i ponownie złapała za kutasa.

    — Dziecko kochane, zostaw go! Ja zapłacę… Znowu.

    Dziewczyna ignorowała to, co mówiła do niej matka. Wzięła czubek penisa i do ust i mocno zassała ustami. W międzyczasie szybko masowała ręką, aby Igor jak najszybciej doszedł do finiszu. Podniecona Klaudia będąca z przodu łóżka nie widziała za wiele. Zaciekawiona przeszła na bok, aby mieć pełny obraz sytuacji.

    — Boże, Olka tak się nie ciągnie.

    Aleksandra wyciągnęła penisa z buzi.

    — To pokaż jak się ciągnie profesjonalistko!

    Klaudia sprowokowana podeszła do łóżka. Igor przesunął się na jego środek, aby kobieta mogła położyć się obok swojej córki. Wzięła penisa w dłoń i po krótkiej serii pocałunków zabrała się za obciąganie. Szybko przeszła do głębokiego gardła. Obezwładniony Igor wspólnie z Olą podziwiali umiejętności byłej gwiazdy. Szybkie ruchy góra-dół aż po same jądra doprowadzały Igora do szaleństwa. Chciał, aby ta chwila trwała wieczność. Gdy Klaudia na chwilę wyciągnęła fallusa z buzi dołączyła do niej córka. Obie kobiety lizały penisa Igora po całej długości. Kiedy jedna brała się do pracy, druga bawiła się jego jajkami. Wreszcie nadszedł czas na koniec. Obie kobiety udały się na podłogę, uklękły i z uśmiechem na ustach wystawiły usta. Sperma spłynęła im po całej twarzy. Zadowolone dziewczyny zlizały nawzajem resztę ładunku.

    — Klaudia mam nadzieję, że teraz rozważysz moją propozycję.
    — Być może.
    — Jaką propozycję? — Wtrąciła Ola.
    — Potem ci wytłumaczę. — Odpowiedziała Klaudia.

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    Huber202
  • Nie-zwykla Rodzina cz 120. – Sasiedzka joga w plenerze

    Leżąc na łóżku w swoim starym pokoju, przeglądałem telefon, gdy przez okno zauważyłem ruch w sąsiednim ogrodzie. Moja sąsiadka Mary rozłożyła matę na trawie i zaczynała swoją codzienną sesję jogi.
    Od czasu, gdy wróciłem to Mary każdego dnia ćwiczy jogę w plenerze. Przez co teraz ma tak wysportowane ciało. Rude włosy miała skrócone do ramion, dalej mając je kręcone. Miała na sobie obcisły biustonosz sportowy i legginsy, a jej ruchy były pełne gracji i koncentracji. Nie mogłem oderwać wzroku. Przez kilka minut obserwowałem, jak wykonuje różne pozycje, całkowicie pochłonięta ćwiczeniem. Ależ miała figurę. Duży tyłek i piersi.
    Nie zmieniła się za bardzo przez ostatni czas. Dalej była pociągająca.
    Przez otwarte okno oglądałem jej ciało. Jak wykonywała różne ćwiczenia. Widać było każdy kształt jej zajebistego ciała. Moja wyobraźnia zaczęła działać, a mój kutas zaczął twardnieć. Mary wtedy spojrzała się w moją stronę. Miałem otwarte okno zauważyła, że się jej przyglądam i uśmiechneła się do mnie. Gdy wstała z maty pomachała mi. Odmachałem jej, po czym ona puściła mi oczko. Zaczęła rękami ściskać swoje piersi. Zdziwiłem się na to. Ręką też pokazała mi abym do niej przyszedł. Nie czekając ubrałem buty i wyszedłem z domu. Mój kutas odznaczał się na moich spodenkach. Idąc do domu naprzeciwko starałem się go ukryć. Postanowiłem wejść od drugiej strony, od furtki jej ogrodzenia. Otwierając furtkę zobaczyłem sąsiadkę jak rozciągała swoje nogi, tyłek mając wypięty w moją stronę. Gdy mnie zobaczyła, wstała i odwróciła się.

    – Witaj sąsiedzie. Dawno cię nie widziałam? Dawno wróciłeś?

    – Jakiś czas temu. Dobrze panią widzieć.

    – Domyślał się. Spodobały ci się moje ćwiczenia?

    – Mhm…ma pani wysportowane ciało.

    – Dziękuje. I jaka tam pani. Mów mi Mary.

    – Mary…zauważyłem, że często teraz uprawiasz jogę.

    – A jakoś tak. Chcę namówić do tego Ginę. Pamiętasz ją?

    Jak mógłbym zapomnieć. Jej córka z lekką nadwagą. Uwielbiałem te jej puszyste ciało. Jej wielkie cycki i tyłek.

    – Tak, oczywiście. Co u niej?

    – Wyszła teraz na siłownię.

    – Na siłownię?

    – Mhm…zaczęła o siebie dbać. Może i do jogi ją przekonam, co?

    – Może…

    Wtedy zwróciła uwagę na mojego kutasa, wciąż stojącego w moich spodenkach. Zagryzła lekko wargi.

    – Widzę, że sąsiad mi się przyglądał. Podobał się pokaz?

    – Cóż…

    – Hmm…właśnie widzę. Mógłby sąsiad dołączyć, jeśli chce.

    – Chętnie.

    Powiedziałem i razem z sąsiadką byłem na macie. Trzymałem Mary za tyłek, gdy ona wyginała się do jogi. Od patrzenia na jej tyłek, fiut dalej mi mocno stał. Ocierała się o mnie pośladkami.

    – Mmmm…podoba ci się, co sąsiedzie?

    – Mhm…

    Zaczęła poruszać tyłkiem na moim kroczu. Spodobało jej się to.

    – Oh… – wtedy ściągnęła biustonosz. Jej piersi kołysały teraz swobodnie.

    Odwróciła się do mnie, a następnie uklęknęła. Zdjęła moje spodenki i zobaczyła mojego dużych rozmiarów fiuta. Prężył się na jej widok.

    – Ach sąsiedzie…zapomniałam, jaki on jest duży. – po czym wzięła go do buzi.

    Zaczęła go ssać. Obciągała mi z dużą wprawą. Masowała mi też jądra oraz lizała wzdłuż po całości. Gdy oblizała go dookoła, uśmiechnęła się do mnie, po czym ułożyła go pomiędzy swoje piersi i zaczęła nimi poruszać. Czułem się niesamowicie, mając swojego kutasa między jej piersiami. Rozglądałem się dookoła dla pewności czy nikt nie podgląda. Całe szczęście byliśmy z tyłu jej domu, a dookoła był ogrodzony, że nikt by nas nie zauważył. Jedyny dobry widok na ogród to tak naprawdę miałem ja z mojego domu. Poruszała swoimi piersiami wokół mojego kutasa. Zaczęły jej się lepić. W końcu odsunęła się i położyła na macie. Rozchyliła nogi, a ja podeszłem do niej.

    – Chodź sąsiedzie. Wiem, że tego chcesz.

    Zbliżyłem się do niej i moje palce zaczęły krążyć po jej cipce. Masowałem ją przez legginsy, po jakimś czasie pozbywając się ich. Zobaczyłem, że nie miała pod spodem majtek.

    – I jak ci się podoba?

    Była całkiem naga, lepiła się, a na dole była wilgotna. Dotknąłem ją tam i zacząłem pieścić jej łechtaczkę.

    – Bardzo mi się podobasz.

    – Oooohhh…

    Rozchyliła bardziej nogi. Miała lekkie włoski nad cipką. Całe jej ciało było smukłe i wysportowane. Wilgotne. Złapałem swojego fiuta i zbliżyłem do jej pochwy, dotknąłem jej nim i powoli wszedłem.

    – Ohhh……zerżnij mnie sąsiedzie…

    Złapałem ją za biodra i zacząłem wykonywać posuwiste ruchy. Czułem, jaka jest mokra. Oplotła mnie nogami
    To było wspaniałe uczucie. Dawało to Mary dużą przyjemność.

    Po chwili zmieniliśmy pozycję. Położyłem się na macie. Sąsiadka okrakiem ustała nad moim fiutem.

    – Zobacz na to…

    Sądziadka zrobiła szpagat wchodząc mi na fiuta. Przy okazji jęcząła. Połączenie wrażeń z ćwiczenia i z posiadania mojego kutasa w cipie. Jednak potem wróciła do normalnej pozycji i zaczęła ruchać się ze mną na jeźdźca w tradycyjny sposób.

    – Uff…to było ciężkie… – wysapała.

    Poruszałem fiutem tak że dobijał się aż po jaja. Cali byliśmy spoceni.

    W końcu przerwaliśmy na chwilę. Sąsiadka zeszła ze mnie i oparła się na kolanach, wypinając tyłek. Dalej kontynuowaliśmy w pozycji na pieska. Widać bardzo była napalona. Zacząłem pieprzyć ją od tyłu. Miała tyłek wypięty do góry, a ja byłem za nią i posuwałem, ją mocno. Jej pośladki klaskały pod naporem moich uderzeń.
    W końcu przyspieszyłem do granic możliwości. Nieźle ją rżnąłem. Trzymałem ją za biodra, a mój kutas wchodził w nią jak najgłębiej. Ta dyszała, stękała i jęczała.

    – Och sąsiedzie…

    Sąsiadka ledwo wytrzymywała. Rozciągnęła nogi dalej od siebie, robiąc szpagat w czasie, gdy ją ruchałem.

    – Umiesz się rozciągać sąsiadko…ciekawe czy tu też jesteś rozciągnięta.

    Wtedy szybko wyjąłem kutasa i wsadziłem go prosto do jej odbytu. Z początku z oporem, potem wszedł cały. Sąsiadka na to zajęczała głośno, że sądziłem że całe osiedle nas słyszy.

    – Och…nie przerywaj…

    Poruszając się bardziej coraz szybciej i szybciej penetrowałem jej odbyt.
    Była taka ciasna, ale potem łatwo kutas wchodził do środka. Jęczała i stękała. W końcu zadrżała cała, osiągając orgazm.
    Zaczęła szybko oddychać i jęczeć. Ja też mogłem już kończyć. Po chwili pchnąłem do końca i moja sperma zalała wnętrze jej odbytu. W końcu wyszedłem z niej. Gdy się ogarnęliśmy i ubraliśmy, sąsiadka uśmiechnęła się do mnie.

    – Już zapomniałam, jaki sąsiad jest hojnie obdarzony.

    – Ty również jesteś wspaniała. Masz świetne ciało.

    – Dziękuje, że dołączyłeś do moich ćwiczeń.

    – To była przyjemność.

    – Czuję się bardzo rozciągnięta. A w niektórych miejscach…szczególnie.

    Następnie wyszedłem z jej ogrodu i udałem się do domu.
    Chyba mnie bardziej podnieca jak kobieta uprawia jogę.

    C.D.N

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    Mr. Morris
  • Pielgrzymka

    Adam szedł powoli, ciężko stawiając nogi po kamienistej drodze, która ciągnęła się kilometrami przez pagórkowaty krajobraz. Słońce już chyliło się ku zachodowi, a niebo rozświetlały barwy ciepłego zmierzchu. Plecak ciążył na jego barkach, ale to nie on był teraz najcięższym ciężarem — myśli kłębiły się w jego głowie jak burzowe chmury, rozpalając serce niepokojem i ciekawością.

    Wśród pielgrzymów, którzy posuwali się wolno przed siebie, szła ona — siostra Magdalena. Miała około czterdziestu lat, a jej obecność zdawała się wypełniać przestrzeń wokół niej. Habit, który nosiła, skrywał wiele tajemnic, ale nie potrafił ukryć kobiecych kształtów, które z każdym krokiem delikatnie falowały. Adam nie mógł oderwać od niej wzroku, szczególnie zwracając uwagę na pełny, obfity biust, który pod cienką tkaniną habitu zdawał się żyć własnym życiem.

    Czasem ich spojrzenia się spotykały — krótkie, pełne niedopowiedzeń — i wtedy serce Adama biło mocniej. Czuł, że w jej oczach jest coś więcej niż tylko spokój i wiara; było tam tajemnicze ciepło, które przyciągało go nieodparcie.

    Gdy wreszcie dotarli na miejsce noclegu, Adam poczuł ulgę. Przez cały dzień marzył o tym, żeby umyć się po trudach wędrówki, odświeżyć ciało i pozwolić umysłowi na chwilę odpoczynku. Przydzielono mu mały pokój, skromny, ale czysty i spokojny.

    Wszedł do łazienki i odkręcił zimną wodę, dając jej spływać po rozgrzanej skórze. Woda była orzeźwiająca, a wraz z nią odpływało zmęczenie i napięcie. Gdy właśnie miał odwrócić się, żeby się osuszyć, usłyszał cichy skrzyp drzwi. Do łazienki weszła siostra Magdalena.

    Jej postać w półmroku łazienki była niemal eteryczna. Habit rozchylił się na ramionach, odsłaniając delikatną szyję i obnażone ramiona. Światło padało tak, że na chwilę wydawało się, iż jej biust jest bardziej wyrazisty, bardziej kuszący niż kiedykolwiek. Adam poczuł, jak ciało mu się napina, a serce uderza szybciej.

    Ich spojrzenia się spotkały. Przez ułamek sekundy trwała cisza przepełniona niewypowiedzianym napięciem. Adam nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy, a potem — nieznacznie, prawie niepostrzeżenie — jego wzrok zjechał niżej, na kształty skryte pod habitem. Ciekawość mieszała się z zakazanym pragnieniem.

    Magdalena uśmiechnęła się ciepło i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. Dotyk był subtelny, ale pełen znaczenia. Ich oddechy zbliżyły się, a serce Adama zdawało się gotowe wybuchnąć.

    — Nie powinniśmy tu być — wyszeptała, ale w jej głosie było coś więcej niż tylko ostrzeżenie.

    Adam poczuł, jak mury, które do tej pory uważał za nieprzekraczalne, zaczynają się rozpadać. Nie potrafił powstrzymać się przed odpowiedzią.

    — A co jeśli to właśnie jest to, czego potrzebujemy? — zapytał, czując, jak każda komórka w jego ciele reaguje na bliskość Magdaleny.

    Ich usta spotkały się w pocałunku — najpierw niepewnym, powolnym, a potem coraz bardziej namiętnym. Magdalena była zaskakująco pewna siebie, jej dłonie badały ciało Adama, odkrywając jego młodzieńczą wrażliwość i pragnienie.

    Noc zlewała się w jeden niekończący się moment — ich oddechy, ciepło skóry, szelest tkanin i bicie serc. Każdy dotyk, każdy gest był jak obietnica świata, którego dotąd nie znali.

    Rano, gdy światło dnia wlało się do pokoju, oboje udawali, że nic się nie stało. Ale w ich spojrzeniach tliło się coś, co mówiło, że noc zmieniła wszystko.

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    Dominik Imielski
  • Glosna sasiadka

    — Cholera, znowu nie mogę zasnąć — powiedziałem w eter zdenerwowany na maksa — co ona tam znowu wyrabia? Jakaś niewyżyta kobieta!
    Chciałem się wyspać, bo jutro mam klasówkę z matmy a tu się po prostu nie dało. Od pół godziny słyszałem, jak sąsiadka z góry zabawia się wibratorem i jęczy głośno. Jej pokój był nad moim pokojem, więc w zasadzie codziennie słuchałem koncertu na dwa głosy — buczenie plus stękanie. Przecież nie poskarżę się rodzicom! Już słyszę odpowiedź mamy na informację ode mnie, że słychać hałasy z góry (bez szczegółów oczywiście):
    — Daj spokój, nie hałasuje chyba aż tak bardzo, ja nic nie słyszę w naszym pokoju.
    Wyobraziłem sobie tez odpowiedź taty:
    — Przyznam, że nie słyszę żadnego hałasu, a zresztą to chyba wtedy już śpię.
    No i jak widzicie, sytuacja jest patowa. Choć nie ukrywam, że czasami miło posłuchać jak jęczy i sapie. Nawet kiedyś dołączyłem do niej, wyobrażając ją sobie siedzącą na fotelu, gdy ja jestem widzem. Strzeliłem wtedy spermą z łóżka na środek pokoju i musiałem to szybko posprzątać.
      Klasówkę napisałem dobrze, więc na razie nie zastanawiałem się co z tym fantem zrobić, ale coś trzeba było zrobić. Wiedziałem, że sąsiadka to studentka, która wynajęła 2-pokojowe mieszkanie nad nami. Czasami spotykałem ją na schodach, ale na grzecznościowym „Dzień dobry” się kończyło. No ładna była, fajnie się ubierała, a że był ciepły czerwiec, to ubierała czasami naprawdę niewiele.
    Ależ ona ma libido — pomyślałem — może to nimfomanka?
    Wiele razy spotykałem ją przed blokiem, w sklepie, w parku czy w autobusie. Mierzyłem ją wtedy groźnym wzrokiem, jakby mi krzywdę kiedyś zrobiła. Oczywiście wieczorne „koncerty” były nadal a repertuar tylko minimalnie się zmienił.
    Pewnego razu spotkałem ją w parku, gdy wyposażona w rolki śmigała po alejkach. Gdy mijała mnie, nagle zahamowała przede mną.
    — Cześć sąsiedzie — rzuciła krótko.
    — Dzień dobry pani — odpowiedziałem grzecznie.
    — Jaka tam pani, Karolina jestem — odparła — nie jestem chyba aż tak stara w twoich oczach?
    — Cześć — z trudem wydobyłem z siebie głos — Paweł jestem.
    — O widzisz, tak lepiej — powiedziała i odjechała.
    Kurczę, całkiem fajna dziewczyna i do tego sama mnie zaczepiła. Zdecydowałem wtedy, że muszę z nią jednak porozmawiać, choć do odważnych to ja nie należę. Okazja trafiła się kilka dni później, gdy spotkałem ją w sklepie. Targała ciężkie dwie siatki z zakupami na weekend.
    — Może pomogę ci zanieść zakupy? — zaproponowałem. — Widzę, że masz niezły … apetyt.
    — To bardzo miłe z twojej strony, chętnie skorzystam z pomocy — odparła i oddała mi jedną toreb z zakupami.
    — Co do apetytu, masz rację, różne formy apetytu we mnie drzemią — stwierdziła z uśmiechem.
    — Seksualny też? — wypaliłem. — Ooo przepraszam, zapędziłem się chyba, przepraszam, nie pomyślałem i wypaliłem.
    — Chmm, nie przepraszaj, pewnie się domyśliłeś — odpowiedziała spokojnie — zapewne masz powody, żeby tak sądzić. Nie potrafię się opanować czasami, jesteś trochę młodszy ode mnie, więc pewnie wiesz, o czym mówię. Przeszkadzam ci, co?
    — Noooo, trochę — zdobyłem się na odwagę — z jednej strony to miłe odgłosy, ale … czasami przeszkadzają mi zasnąć.
    — Bardzo lubię szczerych i bezpośrednich chłopaków — stwierdziła nagle, patrząc mi prosto w oczy — a z tobą nawet o seksie można pogadać, doceniam to bardzo.
    Chwilkę szliśmy bez słowa i zbliżaliśmy się do naszego budynku.
    — Wiesz co? Może przyjdziesz dzisiaj do mnie na pogaduchy? — zaproponowała . — Jak widzisz, jeść będzie co, posiedzimy, pogadamy, poznamy się bliżej. Co ty na to Paweł?
    — Naprawdę, nie żartujesz? — spytałem zdziwiony.
    — Coś taki zaskoczony, przecież nie gryzę i nie zjem cię na kolację — zaśmiała się głośno.
    — Bo wiesz, jak jestem … nieśmiały chłopak — powiedziałem cichutko niby do siebie.
    — OK, to przyjdź do mnie o 19:00, zrobię z ciebie odważnego mężczyznę — podsumowała.
    Doniosłem jej zakupy pod drzwi mieszkania, jak przystało na dobrze wychowaną osobę.
    — To cześć, będę o 19:00 — powiedziałem i zbiegłem piętro niżej ze swoimi zakupami.
    — Widziałam, że spotkałeś chyba naszą sąsiadkę z góry? — spytała mama, gdy wszedłem do przedpokoju.
    — Tak, ma na imię Karolina, zaprosiła mnie dzisiaj na 19:00 na kolację — pochwaliłem się.
    — Ooo, to miłe z jej strony, cieszę się, ty pewnie też? — spytała.
    — Jeszcze nie wiem, na razie skorzystam z zaproszenia — odparłem.
    Czekałem niecierpliwie na 19:00, parę minut wcześniej wyszedłem na klatkę schodową i powolutku, szedłem w górę. Punkt 19:00 zapukałem do drzwi.
    — Cześć, ależ jesteś punktualny — powiedziała — przepraszam, ja jeszcze nie zdążyłam się ubrać, bo zwykle chodzę w domu ledwie ubrana, szczególnie przy takiej pogodzie jak dzisiaj.
    Miała na sobie majteczki, koszulkę oraz fartuszek kuchenny.
    — Wyglądasz świetnie, po co tu coś ukrywać — stwierdziłem.
    — Naprawdę tak sądzisz? Mogę tak zostać na kolacji? — spytała lekko zaskoczona, ale i wyraźnie zadowolona.
    — Jak chcesz, to ja mogę zrzucić z siebie kilka ciuszków, żeby nie było dysproporcji — wywaliłem kawę na ławę.
    — I ty mówisz, że jesteś nieśmiały?? — zaśmiała się. — Dobrze, to zrzucaj co nieco i siadaj do stołu, zaraz przyniosę coś  pysznego do jedzenia.
    Robiła coś jeszcze przy kuchence, radośnie kręcąc pupą. Potem przyniosła do stołu smażoną rybkę i frytki.
    — Herbatka dla ciebie? — spytała, gdy zrzucała z siebie fartuszek.
    — Tak, bardzo proszę, czarna z cytrynką — zdecydowałem.
    Po chwili herbatka była na stole a ja mogłem patrzeć na jej wypukłości.
    — To smacznego — usłyszałem — ooo, widzę, że podoba ci się mój biuścik? Jak zjesz grzecznie, to wymyślę jakąś nagrodę.
    — Przepraszam, tak zapatrzyłem się, jest piękny — odpowiedziałem na zaczepkę.
    Jedliśmy i rozmawialiśmy, najpierw o gustach muzycznych, potem o ulubionych filmach, w końcu o tym, czym się zajmujemy. Moja historia była krótka, jestem uczniem liceum, mam 17 lat. Karolina ma 19 lat, przyjechała z małej miejscowości i studiuje na wydziale lekarskim.
    — To było pyszne — powiedziałem, gdy zmiotłem wszystko z talerza — masz talent do gotowania.
    — Muszę sobie jakoś radzić, jestem tu sama — odparła — cieszę się, że ci smakowało. Obiecałam nagrodę i oto ona.
    Wytrzeszczyłem oczy, gdy Karolina ściągnęła szybkim ruchem koszulkę. Moim oczom ukazały się dwie kształtne piersi i spore brodawki na nich. Wygrywały zdecydowanie walkę z grawitacją i wyglądały zabójczo!
    — Ładne? — spytała. — Teraz możesz je podziwiać w całej okazałości, bez przykrycia.
    — Czy ładne?? Są piękne, cudowne!! — wypaliłem — Spośród czterech par, które widziałem, te są zdecydowanie najfajniejsze!
    — Chciałbyś ich dotknąć? — spytała szeptem.
    Nie odpowiedziałem, tylko szybko wstałem z krzesła, stanąłem za Karoliną i obiema dłoniami objąłem te skarby, lekko je naciskając.
    — 38D — palnąłem.
    — Chłopie, masz miarkę w dłoniach?? — powiedziała ze zdziwieniem — Dokładnie taki mają rozmiar. Ładne są, też je bardzo lubię i uwielbiam się nimi bawić.
    Wstała, pociągnęła mnie za rękę w kierunku łóżka, popchnęła mnie na plecy i szybkim ruchem ściągnęła mi spodenki.
    — Skoro ty możesz patrzeć na mój biust, to ja popatrzę na twojego penisa — stwierdziła, po czym równie sprawnie ściągnęła swoje majteczki.
    Zostaliśmy sam na sam, nadzy, wpatrzeni w siebie.
    — Ładny, ale jakiś taki mały, trzeba coś z tym zrobić — opisała sytuację.
    Położyła się z głową na wysokości moich ud i wtedy poczułem wilgoć w jej ustach. Mój penis zareagował wyprężeniem, po czym zaczęła połykać go i uwalniać. Automatycznie zamknąłem oczy i rejestrowałem erotyczne bodźce. Po kilku minutach Karolina powiedziała:
    — No, teraz jest takiej wielkości jak mój ulubiony czerwony wibrator i wreszcie jest godny zagościć w mojej cipce.
    Przyjęła na łóżku pozycję na czworaka i zarządziła:
    — Teraz zerżnij mnie mocno! Jestem napalona i mokra w środku!
    Ustawiłem się, klęcząc na łóżku, za jej wypiętą pupą, przystawiłem kutasa do szparki i pchnąłem lekko.
    — Dawaj śmiało, przecież nie jestem już dziewicą — krzyknęła.
    Pchnąłem mocno, do samego dna.
    — Ooo tak, właśnie tak, rżnij mnie, proszę, nie zasnę bez tego! — skomentowała mój ruch. Chwyciłem Karolinę dłońmi za jej cycuchy i zacząłem ostrą jazdę. Rzeczywiście cipka była mokra, więc opór był niewielki, śmigałem moim kutasem od wejścia do pochwy aż do tylnej ścianki. Karolina jęczała namiętnie, a ja wsadzałem gnata z pełnym impetem. Byłem napalony na maksa, penetrowałem właśnie cipkę 19-letniej dziewczyny, byłem z siebie taki dumny. Cipka robiła się coraz bardziej mokra, ale nadal tarłem po jej wewnętrznych ściankach. Moje podniecenie rosło, słyszałem też krzyki Karoliny, która ciężko oddychała.
    — W cipce jest za mokro, dawaj w dupę — krzyknęła.
    Zaskoczyła mnie tym, ale skoro chce, to wsadzę jej choćby w tyłek.
    Wyjąłem kutasa z piśki, przystawiłem do otworka w pupie i pchnąłem lekko, opór był znaczący. Ponowiłem pchnięcie, ale i tym razem nie wszedł ani na centymetr. Wtedy przypiąłem się mocno i zaatakowałem zdecydowanie.
    — Ajjjjjj — krzyknęła Karolina.
    Było już za późno, główka mojego kutasa zagłębiła się w norce, pchnąłem mocnej i wszedł głębiej na kolejne dwa cm, wycofałem leciutko i nie zważając już na okrzyki dziewczyny, wsadziłem go całego do jej odbytu.
    — Ooo, jaki wielki mi się trafił — krzyknęła Karolina z zadowoleniem w głosie — Paweł, dawaj śmiało! Zacząłem ją pukać w pupę z wielkim zapałem, bo pierwszy raz wsadziłem dziewczynie kutasa w dupę. Kilka minut penetracji i efekty nadeszły szybko. Po chwili poczułem, że już niedługo osiągnę szczyt swojego podniecenia, ale Karolina była pierwsza. Gdy osiągnęła orgazm, bezwiednie pewnie zwarła mięśnie odbytu, czyli ścisnęła mojego kutasa. Zrobiło się ciaśniej i … wystrzeliłem pierwszą porcję spermy w głąb odbytu, potem kolejne aż do wyczerpania zapasu. Karolina szalała nadal i szczytowała długo i głośno a ja leżałem zmęczony na jej pupie. Po chwili padliśmy razem na łóżko, a nasze sapania połączyły się w jeden wielki odgłos.
    — Ale miałam orgazm! — wykrztusiła — Żaden wibrator nie dał mi tak czadu, jak ty i twój kutas.
    — A ja zerżnąłem dziewczynę w obie dziury — dodałem zadowolony.
    — Mnie było dobrze, tobie było dobrze, czyli to był bardzo udany seks — podsumowała.
    Wróciłem do domu zadowolony. Od tej pory nie przeszkadzał mi już żaden hałas od strony sufitu. Tego hałasu już nie było, bo ja bywałem u Karoliny niemal codziennie i za każdym razem opróżniałem swoje jądra ze spermy. Robiliśmy to na różne sposoby i w różnych pozycjach, z prezerwatywą albo bez. Nie była konieczna, gdy Karolina miała mieć okres za kilka dni i wtedy mogłem jej wpakować całą porcję w cipkę, bez konsekwencji. No i oczywiście, gdy waliłem ją w pupę, też nie używałem gumki. Karolina świetnie robiła loda, okazja do tego była, gdy chodziła wkurzona z podpaską albo tamponem. Gdy tylko pojawiało się zielone światło z jej szparki, stawała się demonem seksu, dosłownie.
    Rodzice zapewne domyślali się, dlaczego niemal codziennie jestem u Karoliny, ale akceptowali to, bo wiedzieli, że jestem rozsądny i nie wpadnę w tarapaty.
    Nie wpadłem !

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    OsobaX
  • Samiec rozplodowy

    Kiedy poznałem Andrzeja, był moim klientem. Odwiedzał mnie w firmie, zadawał pytania i rzucał celne uwagi na tematy ogólne. Polubiłem go, zawsze kiedy przychodził, dostawał należną kawę i miałem czas na porozmawianie nie tylko o sprawach służbowych, ale też o naszym ciężkim życiu we współczesnym świecie zdominowanym przez pieniądze.

    Andrzej był mężczyzną niezwykle przystojnym, no może trochę przesadziłem, gdyż nie był wysoki, ale jego uroda i sposób bycia powodowały zawsze we mnie jakiś niepokój. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, skąd ów niepokój się brał.

    Parę miesięcy temu Andrzejowi urodziło się dziecko, śliczna mała kruszynka płci żeńskiej. Szalał z radości. Rozumiałem jego stan, sam byłem ojcem i wiedziałem, jak w takiej chwili czuje się mężczyzna. Andrzej po kilkudniowej balandze z rodziną, odebrał maleństwo wraz z żoną z pobliskiego szpitala i przypomniał sobie, że nie oblewał narodzin z innymi znajomymi, czyli ze mną. Na spotkanie umówiliśmy się w pobliskim pubie. Przybyłem jak zawsze punktualnie i zastałem stół przygotowany w iście królewskim stylu. Rząd trunków wyglądał imponująco, zastanawiałem się, jak jutro pójdę do pracy.

    Andrzej zaproponował na początek obfite przystawki, suto zakrapiane markowym alkoholem. Po jakimś czasie przerzuciliśmy się na piwo. Normalny człowiek nie wytrzymałby takiej zmiany i zwyczajnie padłby pod stół. Ale nie ja. Po jakichś dwóch godzinach, kiedy w lokalu rozpoczęły się balety, postanowiliśmy przenieść się gdzieś indziej. Wybór padł na mój dom, ponieważ mieszkanie Andrzeja okupowały teściowa z córkami.

    Kończyliśmy któreś tam piwo z rzędu, Andrzej przechwalał się swoimi podbojami, ale w jego głosie wyczułem lekkie znudzenie tymi opowieściami. Nagle zmienił temat. I teraz dało się wyczuć w jego tonie jakiś zaangażowanie. Z pasją opowiadał, jak w wojsku przyłapali takich dwóch na stosunku w latrynie, opowiadał jak przeczytał w gazecie o ślubach pomiędzy gejami. Z pewnością nie wiedział, że mój stan umysłu, chociaż mocno nadwerężony alkoholem, pozwalał na kontrolowanie siebie i ocenę swojego, a co najważniejsze jego umysłu. Wiedziałem, że Andrzej nie jest mocno zalany, bardziej udawał, niż był pijany. Z czasem głos Andrzeja przybrał bardziej aksamitny wyraz, stał się jakiś miękki i usłużny, ja przyjmowałem te jego transformacje osobowości ze spokojem. Nagle jego ręka w trakcie którejś tam opowieści wylądowała na moim kolanie. Nie zareagowałem, Andrzej wciąż opowiadał nie zdejmując ręki z mojej nogi i ściskając ją delikatnie.

            – Powiedz mi, co byś zrobił, gdybym był pedałem? – zapytał nagle.
            – Nic – odpowiedziałem spokojnie. – Znam kilku i wiem, że są to sympatyczni ludzie.
            – Bo wiesz, ja czuję, że oprócz mojej żony, mam jeszcze jakiś dziwny pociąg do facetów.

    O kurcze, tego się nie spodziewałem. On – super mężczyzna, samiec rozpłodowy, obiekt westchnień wszystkich okolicznych małolat… Momentalnie wytrzeźwiałem, spojrzałem uważnie na Andrzeja i dostrzegłem w jego oczach strach, niepewność i zwątpienie. Dojrzałem też wreszcie to, czego nie potrafiłem zobaczyć przez ponad rok naszej znajomości. W jego oczach zobaczyłem miłość. Było to, co niepokoiło mnie przez tyle miesięcy, teraz już wiedziałem, że ten wystawny bankiet był nie z okazji narodzin córki. Był dla nas dwóch.

    Milczałem porażony informacjami, jakie do mnie dotarły. Andrzej długo opowiadał o sobie i swoich niespełnionych nigdy marzeniach. Opowiadał o samotności w dzieciństwie i latach młodzieńczych. Opowiedział też o swoim szczęściu, jakim było znalezienie sobie kobiety, a później żony, opowiadał mi pełen wzruszenia o chwili, kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem. Na koniec opowiedział mi o swoim podwójnym uczuciu, które trawiło go od chwili naszego pierwszego spotkania. Uczuciu szczerym i platonicznym, skrywanym przy każdej wizycie w firmie.

    Teraz moje oczy otworzyły się szeroko, zrozumiałem dlaczego ten człowiek wywierał na mnie takie wrażenie, dlaczego podczas rozmowy odczuwałem ten wszechogarniający niepokój. Zrozumiałem wreszcie, dlaczego między nami, pomimo dystansu wynikającego z relacji służbowych, zawiązała się już dawno nić zrozumienia i prawdziwej niepisanej przyjaźni.

    Nasze ręce splotły się w uścisku, a oczy spotkały się po raz pierwszy na długim i szczerym spojrzeniu. Obaj wiedzieliśmy, że nasze życie spłatało nam figla nie pozwalając na wcześniejsze spotkanie. Ale wiedzieliśmy też, że oprócz naszego uczucia istnieje też obowiązek, obowiązek wobec naszych bliskich, rodzin i wreszcie dzieci.

    Tę noc spędziliśmy razem spleceni w gorącym uścisku. Jeżeli liczycie teraz na erotyczne szczegóły, to muszę Was rozczarować. W naszej miłości nie ma seksu, lecz jest coś znacznie większego. Jest przyjaźń, wiara, nadzieja i miłość. Jest to wszystko czego brakuje w typowych związkach między mężczyznami. Wiem, podobnie jak Andrzej, że zawsze, ale to zawsze, kiedy jesteśmy samotni i nieszczęśliwi, możemy wzajemnie na siebie liczyć.

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    orfeusz
  • Wyznanie geja

    Oni pracowali “na wydrę”. Jeden podstawił mi nogę, a drugi uderzył hakiem w żołądek. Złamałem się wpół i odruchowo zasłoniłem twarz. Poczułem szarpnięcie za pasek na przegubie dłoni. Zrywali mi zegarek. Dołożą jeszcze parę kopniaków… Ocknę się zmasakrowany, pozbawiony zegarka, portfela, może nawet butów. “Wydrowcy” zabierają wszystko. Lecz tak się nie stało.

    – O kurwa! – posłyszałem głos jednego z napastników. Potem stęknięcie.

    Opuściłem dłonie, którymi osłaniałem twarz i spojrzałem. Pojawiła się pomoc. Niezwykle sprawna i skuteczna. Niewysoki mężczyzna. Bardzo szybki. Napastników było dwóch. Jeden słaniał się, mocno zamroczony. Drugi jeszcze walczył. Jednak mój wybawca był lepszy. Atakował seriami, raz w górę i raz w dół. Tak na przemian. Tańczył jak prawdziwy bokser. Przeciwnik padł. Nokaut! Byłem uratowany.

    Tak poznałem Jureczka. Wychodził akurat z pobliskiej bramy i zobaczył, jak mnie dopadli. Pośpieszył z pomocą.

    – Chcieli obrobić – stęknąłem, wycierając pokrwawiony i obolały nos.
    – Nie lubię takich nygusów – powiedział. – Atakują zgrają, zawsze od tyłu. Szczury miasta… Jeszcze był trzeci – dodał.

    – Ale uciekł od razu.
    – Pracują na wydrę – wtrąciłem.

    Spoglądałem z wdzięcznością na swego wybawcę. Naprawdę pojawił się jak anioł. W samą porę.

    – Albo na bombę – rzekł i uśmiechnął się lekko. Uśmiech miał ujmujący. Śniada, trochę cygańska twarz i biel zębów w ustach.

    Jureczek był chłopakiem z miasta i nic z jego ciemnych, występnych spraw nie było mu obce. Mieszkał od urodzin na Sielcach, w tej kurczącej się enklawie małych domków, warsztatów i ogródków między zieloną górą, która była niegdyś wysypiskiem śmieci i wdzierającą się z drugiej strony inwazją wieżowców, mrówkowców czy jak nazwać to szare, wielopiętrowe budownictwo.

    Jego ojciec był furmanem, rozwoził węgiel do domów, gdzie jeszcze korzystano z pieców. Matka pracowała jako sprzątaczka w jakimś biurze. Miał dwoje rodzeństwa. Brat był milicjantem z drogówki, siostra ekspedientką w sklepie spożywczym. Jego ojciec, jak to wozak, wiecznie pijany, okładał swą chabetę baciskiem, bluzgając na cały głos gamą wymyślnych przekleństw.

    Zwyrodniałe katowanie konia stało się pierwszym powodem konfliktu między nim i ojcem. Nie mógł tego znieść. Od wczesnego dzieciństwa napatrzył się na bezbronne, miotające się z bólu zwierzę i pastwiącego się nad nim człowieka. Ten widok po stokroć gorszy dla niego niż okrucieństwo ludzi wobec siebie. Zamykał oczy i zatykał uszy. Uciekał. A mimo to ojciec okładający drągiem konia ciągle go prześladował.

    – Odkąd pamiętam, mój stary tak się wyżywał – powiedział. – Na moich oczach wykończył kilka koni. – Zamyślił się smętnie. – To chyba jego rewanż za wszystko. Za całe to tango, złamane życie. Wisiało to od początku jak fatum nade mną i tak bardzo nie chciałem, żeby moja droga była powtórką tego, co dane zostało ojcu.

    Siedzieliśmy przy kawie i koniaku w “Alhambrze”. Nieco zdziwiłem się wyborem tej kawiarni, jednak nic nie powiedziałem. Była to kawiarnia homoseksualistów. Przy stolikach dużo młodych chłopców i starszych mężczyzn. Siedzieli parami. Przeważnie milczeli i głęboko patrzyli sobie w oczy. Randki zakochanych jednej płci. Dosyć osobliwy widok dla nie oswojonych oczu. Niektórzy wyzywający jak kokoty z tą charakterystyczną ostentacją ludzi broniących swej odmienności z otwartą przyłbicą. Inni niepewni, jakby zawstydzeni, rozglądali się płochliwie.

    Jureczek wyraźnie miał tutaj status bywalca. Rzucał wokół pozdrowienia i jego pozdrawiano z niekłamaną serdecznością. Zauważyłem ponadto, że popatrywano na niego powłóczyście. Muskularny, śniady, o szybkich energicznych ruchach boksera wagi lekkiej czy cyrkowego akrobaty. W “Alhambrze”, wśród miękkich, kobieco zachowujących się osobników wyróżniał się zdecydowanie męskim wyglądem.

    W rozmowie ze mną nie ukrywał niczego. Patrzył prosto w oczy i mówił. To zaczęło się jeszcze w poprawczaku. Zaprzyjaźnił się z jednym chłopakiem. Początek w odmienności. Tamten słaby, niezaradny i nieśmiały. Natomiast on dawał sobie świetnie we wszystkim radę i ten drugi zbudził w nim opiekuńcze odruchy. Ta więź w ich gwarze nazywała się “herbatnikowaniem”. Dzielili się papierosami, żarciem z wypiski, ciuchami. Herbatnicy! Może od parzenia mocnej, czarnej herbaty, która wprawiała w swoisty trans, ekstazę. Budziły się śmiałe pragnienia, wiele barier nagle łatwych do pokonania. Zwierzali się więc sobie z różnych oczekiwań, nadziei. Ostatni nocny papieros i przyciszona rozmowa.

    Jureczek znalazł się w poprawczaku za młodzieńcze wybryki. Czupurny szesnastolatek nie lubił nikomu ustępować. Jakaś zwada z kierowcami autobusów w zajezdni MZK. Interwencja milicjanta. Stawiał czynny opór władzy. Tak powiedziane zostało językiem sądowego protokołu.

    – Wypiąstkowałem trochę tego gliniarza. – Uśmiechnął się dziecinnie, a zarazem po łobuzersku, buńczucznie.

    Więc kontakty z herbatnikiem. Był to chłopak delikatny, przerażony miejscem, w którym się znalazł. Obronił go raz, drugi przed agresją towarzyszy niedoli. Wprowadzał w arkana sztuki życia w tym wilczym, okrutnym środowisku małoletnich przestępców. To stało się jednak czymś więcej niż przyjaźnią. Długi czas sam sobie tego nie uświadamiał. Pierwsze dziwne sygnały: dotyk, jedno ciało ociera się o drugie, prąd zaczyna go przenikać. Mocne, fizyczne wrażenie. Przychodzi niepokój, zażenowanie. Ale także chęć na ponowny dotyk. Sygnały pojawiały się i zanikały. Jeszcze nie zmuszały do głębszego zastanowienia się nad przyczyną zamętu. Po prostu wybuchały nagle impulsy i nie wiadomo co one znaczyły. Nie dochodziły jeszcze do świadomości. Wspólny nocny papieros stał się rytuałem. Leżeli obok siebie. Tego papierosa wypalali na jednym łóżku. Jeden przenosił się do drugiego. Żeby być bliżej. Tak to się zaczęło. Pogłębiało się niezauważalnie. Oglądali się nawzajem, sprawdzali muskulaturę. Dotknięcie przechodziło w pieszczotę. Gwałtownie odrywali od siebie ręce jak złodzieje przyłapani na gorącym uczynku. Zażenowani, niespokojni. Nawet unikali się w takich chwilach wzrokiem. Kryli się starannie przed innymi chłopakami. W dzień szorstcy wobec siebie, brutalni, tak jak było w zwyczaju tej dzikiej zbiorowości. Obawiali się kpin, dwuznacznych żartów. Chcieli być tacy jak wszyscy. Noc była ich osobistą, sekretną sprawą. Nieoczekiwanie na scenę dramatu wkracza wychowawca, lubieżny węszyciel. Jureczek przypadł mu do gustu. Miał chęć na Jureczka. Dawał to do zrozumienia bardzo wyraźnie. Brutalny i łagodny na przemian. Uparcie dążył do celu. Posuwał się do szantażu. Roztaczał przed nim kuszące widoki. Obdarzy go swoją opieką. Szczególne przywileje. Przepustki na wolnościowe wypady, wyjazdy do domu. Zaprosił do swego pokoju. Poił alkoholem. Jureczek nie odmawiał. Nieczęsta to przecież okazja w poprawczaku. Głowę miał mocną i opróżniać zaczęli już drugą butelkę. Wychowawca ledwie usta maczał w kieliszku i dolewał mu wciąż.

    – Za dobrą znajomość, mój chłopcze – powtarzał. Jureczek wychylał swoje szkło do dna. Pijąc czuł na sobie czujne, przenikliwe spojrzenie wychowawcy.

    Tamten wyraźnie czegoś oczekiwał. Czego? Sprawdzał jego kondycję do przyjmowania alkoholu. Oto skończyła się butelka wódki. Teraz na stole pojawia się wino. Chce go zwalić z nóg. A też dłonie tego niemłodego mężczyzny o nalanej żółtawej twarzy coraz częściej dotykały jego dłoni. Niby przypadkiem, a tak natrętnie zatrzymywały się na jego dłoniach. Gorące i wilgotne. Odpychające. Odsuwał się więc. Tamten jednak uporczywie garnął się do jego ciała.

    – Wypijmy brudzia! – Owionął go nieświeżym, kwaśnym oddechem i przywarł swoją twarzą o szorstkich, nie ogolonych policzkach do jego twarzy. Ustami szukał jego ust. Wyraźnie już przestał panować nad sobą. A przecież był najzupełniej trzeźwy. Cóż tak podziałało na niego? Szepcząc żarliwie i niezrozumiale, zsunął się z krzesła i klęknął przed nim. Rybio cały spocony. Ale nic nie pomagało. Cały czas ściskał go za gardło ogromny żal. Poczucie odebranego szczęścia. Aż dławiło to nieszczęście, w przystępie bezsilnej rozpaczy wydobył z ukrycia kawałek wyostrzonej blachy i sposobem praktykowanym przez kryminalnych wyrokowców ciąć zaczął przegub dłoni. Wreszcie przeciął sobie żyłę. Trysnęła krew. Wściekła satysfakcja. Walił głową w ścianę. Śmiał się i płakał. Wpadli wychowawcy. Związali go w kaftan. Izba chorych, nałożyli szwy, przeleżał kilka dni. Leżał odwrócony do ściany i słowem się do nikogo nie odezwał.

    – Tak mnie to męczyło – wspomina i choć tyle lat minęło od tamtych wydarzeń, najwyraźniej przeszłość wróciła na chwilę z dawną mocą. – Chyba miałem przeczucie, że coś nieodwołalnego nastąpiło w moim życiu. Ech! – Machnął ręką. – Bo ja wiem!…

    Dlaczego mnie zwierzał się z tego wszystkiego? Już od początku naszej znajomości była w nim niepohamowana potrzeba zwierzeń. Może kryła się w tym podświadoma chęć porządkowania swego życia. Ukrywane domagało się ujawnienia. Spokojnej, rzeczowej artykulacji. Pewno dawało to ulgę.

    Porządkował swoją przeszłość. Ale dlaczego mnie wybrał za spowiednika? Przecież nie miałem podobnych doświadczeń i upodobań. Może potrzebował bezstronnego świadka. Tak oto zostałem wciągnięty w obszar jego życia.

    Był chłopakiem z ferajny. U nich w tej peryferyjnej enklawie zachowały się jeszcze dawne, nieformalne więzi międzyludzkie. Starsi koledzy już zaznali skutków poważniejszych kolizji z prawem, odbywali wyroki w więzieniach, ciała mieli poznaczone tatuażami i kryminalne reguły gry były ich dekalogiem. Charakterniacy. Oni takich, co to służą do uprawiania więziennej, zastępczej rozkoszy, nazywali cwelami. Korzystali z ich usług, ale bili ich i poniewierali niemiłosiernie. Po charakterniakach byli w tym wykoślawionym obrazie społeczeństwa frajerzy, czyli zwykli zjadacze chleba. Cwele zaś stali najniżej w hierarchii. Poza nimi nikt już nie był niżej. Pozbawieni honoru i wszelkich praw. Nieludzie. Myślał o tym. Nie mógł nie myśleć o tym. Jeszcze nie wiedział dlaczego coraz częściej widział siebie w roli cwela. Cwel albo parówa. Mówiło się tak i tak. Dlaczego siebie kojarzył z tym poniżającym statusem. Na to nie jeszcze odpowiedzi. Próbował chodzić z dziewczynami. U nich w ferajnie wcześnie zaczynała się dojrzałość. Przespał się z jedną, drugą. Miał nawet swoją sympatię. Chodzili ze sobą. Tak to się mówi. Podobał się tej dziewczynie. Pracowała u Wedla. Nieraz obrzucała go przeciągłym spojrzeniem.

    – Niezła sztuka – mówili koledzy. – Leci na ciebie.

    Wybrali się kilka razy do kina. W ciemności jej ręka docierała do jego ręki. Brała ją w gorący uścisk. Byli na zabawie u Wedla. Poszli w krzaki nad Kamionkowskie Jeziorko. Nie opierała się wcale. Lecz nie odczuł żadnej przyjemności. Przymus, obojętność. Przemożna chęć ucieczki. Zagadki kobiecego ciała tak fascynujące mężczyzn, jemu wydawały się czymś odpychającym, nieczystym.

    Zapamiętał z dzieciństwa taką scenę. Gdzieś w chaszczach nad Wisłą mężczyzna zwalił się na kobietę. Ona odpychała go powtarzając: “Jestem chora!” Nie wierzył jej i posapując wdzierał się między szeroko stawione uda kobiety. Wreszcie kobieta pokazała mu dowód prawdy. Wyciągnęła z tego miejsca między udami. Krew na wacie. To zapamiętał. Podziałało na niego jak wstrząs. Uciekł przerażony. I po latach, próbując rozkoszy z dziewczynami, o tym myślał nieustannie. Czuł się nieszczęśliwy, chory. Znajdował się na rozdrożu. I nie wiadomo którędy miała prowadzić jego droga. Najchętniej włóczył się samotnie po mieście i myślał o swoim nieszczęściu.

    – Taka odmienność to jednak nieszczęście – mówi nagle i patrzy na mnie przenikliwie. – Jak to nazwać inaczej?

    Patrzył długi czas. Czekał na odpowiedź. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Opuściłem głowę. – Dla normalnych to ohyda, prawda? – posłyszałem jeszcze jego głos.

    Był na pewno człowiekiem wrażliwym. Nie tylko żądza, zmysły dominowały w jego życiu. Istniała również silnie rozwinięta strefa wyższa. Uczucie, potrzeba uczucia. Nigdy tego nie powiedział wprost. Lecz nieustannie pojawiało się to pragnienie miłości ukryte między słowami. Opowieść o “herbatniku” z poprawczaka brzmiała jak prawdziwy poemat o miłości.

    Cóż, jeszcze jeden poszukiwacz Absolutu. Tak sobie pomyślałem.

    Przełom w jego życiu nastąpił najbanalniej w świecie. Zaczęło się od knajpy. Popijał wtedy dosyć dużo. Chciał zagłuszyć, uśpić te wszystkie rozterki. Wygasić cały ten buzujący płomień w środku. Więc pił i obok niego przy barze jakiś facet, podstarzały elegant, szastał forsą. Towarzyski, wesoły. Pełen rozmachu, hojnie stawiał. Zdawkowa rozmowa, jak to bywa przy barze między mężczyznami. Poznał kompana. Od razu zrobiło mu się lżej. Poszli w hulaszczą wędrówkę po nocnych restauracjach. Tamten zaprosił go do siebie. Rankiem, leżąc na ogromnym łożu pod baldachimem obok tego poznanego przypadkiem mężczyzny, w pokoju niby buduar, obwieszonym fotografiami nagich młodych mężczyzn, pełnym perwersyjnie porozstawianych luster, fioletowych i różowych draperii, nasyconym mdlącą wonią perfum – zrozumiał wreszcie, jak z nim jest naprawdę. Rozglądał się ciekawie i nic go nie odpychało. Choć było w tym wnętrzu coś chorego, wynaturzonego, to jednak poczuł się dobrze i lekko, po raz pierwszy uwolniony od dręczących go rozterek.

    Tak to się zaczęło. Niepokój, strach, rozpacz, cała szarpanina pełna sprzecznych impulsów ustąpiła pełnej świadomości swoich potrzeb i upodobań.

    Nie było mu łatwo. Chłopaki z jego ferajny to ważna sprawa. Silne więzi, razem od dzieciństwa, wspólne doświadczenia, tworzyli zgraną żulię i nie mieli przed sobą tajemnic. Musiał się przed nimi ukrywać. Grać nie swoją rolę. Udawać, że wszystko jest po dawnemu. Toteż chodził razem z nimi na zabawy, tańczył z dziewczynami, wychodził w noc z jakąś i później zwierzali się ze swoich zdobyczy, żartując ordynarnie i licytując się w sukcesach. Musiał się kamuflować. Co mógł uczynić innego? Cały pochłonięty tą grą, uważny, skupiony, czuwał nad każdym słowem i gestem. Nie chciał być obcy. Bardzo potrzebował swojego miejsca na ziemi. Czy długo tak można udawać? Odkryli go przypadkiem w strefie jego rzeczywistych upodobań. Randka z chłopakiem. Takim co to na odległość do rozpoznania. Afektowany, miękki głos, taneczne ruchy. W owej odsłonie zobaczyli go najbliżsi druhowie.

    – Parówa! – To słowo jak kamień pierwszy raz uderzyło go w plecy.

    Stali na rogu. Jak to było w ich zwyczaju, wystawali przed tą starą, przedwojenną kamienicą, która zachowała się cudem przy zbiegu dwóch ulic. Centralny punkt dzielnicy. Miejsce zbiórek. Zawsze tu wystawali. Pokolenie za pokoleniem. Tak samo jego ojciec w młodości. Stary, czynszowy dom z oficyną w podwórzu, mury poryte pociskami, odarte z tynku, utrącone balkony, w bramie śmierdziało szczynami. Lubił to miejsce. Historia, tradycja, która była ich własnością. Stałe miejsce w zmieniającym się gwałtownie świecie. Przechodził akurat. Pozdrowił ich. Popatrzyli na niego dziwnie jakoś. Przeciągłe spojrzenia, wredne uśmieszki. Zauważył mimochodem. Jednak nie zastanowiło go to wcale. Spieszył się gdzieś. Może na randkę z chłopakiem? A kiedy już przeszedł, tak za nim zawołali: “Parówa!” Przyspieszył kroku, uciekł po prostu. Dostał obuchem w głowę. Cóż, zdawał sobie sprawę. Kiedyś musiał ten moment nastąpić. Odtąd wyzwiska zaczęły się powtarzać. Coraz bardziej jawne i natarczywe. Przestali go już zupełnie szanować. A przecież liczył się dotychczas w swojej społeczności. Miał trwałą, wysoką pozycję. Tak mu się wydawało dotychczas. Jednak, po odkryciu jego sekretnego życia, wyrzucili go za nawias. Przestał dla nich być równoprawnym partnerem. Stał się w ich mniemaniu miękką i płaczliwą ciotą. Gorzej! Zastrachaną, więzienną parówą. Taki mieli bydlęcy obraz homoseksualistów. Niektórzy z nich posiedli nawet pewne okrutne doświadczenia w tym przedmiocie. Wybierali się łowić pedałów. Nieraz tak wieczorami wystając na rogu i gwarząc, nudzili się wyraźnie. Gdzie iść, co robić? I wtedy jeden z nich rzucał hasło. Łowy na pedałów! Wypatrywali odmieńców i udawali ochoczych chłoptysiów. Potem w łeb nieszczęśnika i zabierali mu zegarek, forsę. Bił się kilka razy z tymi, co go przezywali. Różnie bywało. Raz był zwycięzcą, innym znów razem pokonanym. Bić się umiał. Przez pewien czas trenował boks. Miał nawet pewne osiągnięcia w swojej wadze jako junior. Zdobył również bogate doświadczenie w ulicznych bójkach. Wymusił więc dla siebie pewien respekt. Już nie szydzili z niego wprost. Tylko za plecami. Zawsze przechodząc wyobrażał sobie, co o nim poszeptują. Ohydztwa, plugastwa, same świństwa. Mimo woli garbił się. Oni i on. Już nawzajem sobie obcy. Ostatecznie został napiętnowany. Jego ulica, rówieśnicy, węzeł wspólnoty, poczucie oparcia kręgu najbliższych – wszystko minęło bezpowrotnie. Wyrósł mur najeżony szkłem i drutami. Przemykał się jak ścigany. Żeby nikogo nie spotkać i nie widzieć tych charakterystycznych, jakże wrednych uśmieszków. Żeby nie słyszeć tych szeptów za plecami nie odczuwać tego napięcia aż do bólu w karku krwi uderzającej do głowy.

    Wreszcie i do rodziny to dotarło. Musiało dotrzeć. Matka. Najgorzej z matką. Przeżyła ten cios boleśnie. Pragnęła przecież tak bardzo szczęścia dla niego. Był jej najmłodszym dzieckiem. Ulubionym. Jego szczęście według przekonania matki to dobrze płatny zawód, mieszkanie w nowym bloku, żona i dzieci. Szykowała się do pomocy w wychowaniu jego potomstwa. Nieraz tym mówiła. Nagle unosiła głowę znad wiecznej roboty: gotowała, prała, łatała; zastygała pogrążona w swoich marzeniach. Jej zmęczona, przedwcześnie postarzała twarz nabierała wyrazu łagodności i zaczynała swoją bajkę o jego domu, rodzinie, dzieciach. Widziała w jego szczęściu rekompensatę za własne, nieudane pożycie z ojcem, gdzie stałym motywem były pijackie wrzaski i bijatyki. Ojciec często katował matkę w pijackim zapamiętaniu. Prawie tak samo jak swego konia. Wyglądał dziko i strasznie. A ona pokornie znosiła swój krzyż. Dlatego tak bardzo pragnęła zobaczyć w jego życiu to, co jej się nie udało. Cóż mógł jej powiedzieć? Milczał. Ona też milczała.

    Odczuwa wielką wdzięczność wobec matki. Nie czyniła żadnych wyrzutów. Stanęła przed nieznanym i milczała. Milczała, choć wszystko, o czym marzyła, rozsypało się jak domek z kart. Pewno modliła się gorąco. Prosiła Boga o cud. Może modli się nadal gdzieś w zaświatach, wierząc, że Bóg pomoże i życie syna popłynie czystym, spokojnym nurtem jej wyobrażeń.

    Stary, jak to stary, wiecznie pijany, chyba nic nie dotarło do jego świadomości.

    Była jeszcze siostra, brat. Siostra w innym mieście, rzadko ich odwiedzała. Ale brat, cwany gliniarz z drogówki, próbował drwić sobie z niego. Ten knur, spasiony na lewych dochodach z nietrzeźwych kierowców, tak popatrzył na niego powłóczyście i gibnął się niby dziewczyna.

    – To z ciebie taka cudaczka – zaczął chichocząc. – Czyli z braciszka siostrzyczka. A jakie nosisz majteczki, figi czy takie czarne z siateczką?

    Walnął go od razu. Wyprowadził klasyczny prosty. Przyjął postawę i czekał. Nie chciał bić bezbronnego. Dawał bratu szansę. A w oczach miał morderczy blask. Czasem dopada go taka mordercza zapamiętałość. Brat to był tchórz. Zamknął gębę i zajął się swoim podbitym okiem. Powoli wygasała w nim zapamiętałość i tylko powiedział cichym, lekko drżącym głosem: “Nigdy tak do mnie nie mów, pamiętaj!”

    Wracając jeszcze do matki, to zawsze starał się być dobry dla niej. Odpłacać sercem za serce. Pierwszy w rodzinie stanął w jej obronie, kiedy pewnego wieczoru ojciec rozwścieczony na całe życie (wrócił pobity i okradziony) zabierał się do bicia matki. Miał dopiero piętnaście lat. Starego rozwścieczyło to jeszcze bardziej i złorzecząc zaszarżował na niego. Ale naciął się. Już wtedy syn trenował jako junior w sportowym klubie “Promień”.

    – Ring wolny, pierwsze starcie! – Śmieje się. – Stary nie był przeciwnikiem. Waliłem jak w worek.

    Odtąd ojciec czuł do niego respekt i nie tknął nigdy matki w jego obecności.

    O tak! Matka to jego wiecznie nie zabliźniona rana. Także większą część swoich zarobków jej oddawał. Nie było u nich lekko. Ojciec zarabiał nieźle, ale tyle forsy przecież przepijał. Jureczek fachu żadnego nie posiadał. Miała matka rację. Powinien wyuczyć się dobrego zawodu. Znał się trochę na mechanice, elektryce, dźwigach i koparkach. Z dorywczej praktyki tu i ówdzie. Najdłużej zatrudniony był w żegludze rzecznej na pogłębiarce “Maks”. Lubił Wisłę. Woda uspokaja. Wisła płynie pięknie. Żółte łachy, wyspy pełne białego ptactwa, malownicze brzegi. Wieczorem siedział na pokładzie swojej krypy i obserwował słońce osuwające się za nadrzeczne zarośla. Zapadała kurtyna ciemności.

    Chętnie zostawał na noc. W magazynku sprzętowym ścielił sobie posłanie, słuchał łagodnego plusku wody, czasem odezwał się nocny ptak, zatrzepotała większa ryba. Podczas wiślanych nocy nad niepokojem brał górę upragniony spokój. Udręki dnia oddalały się, gasły. Wystarczyło spojrzeć w okienko i zobaczyć lśniącą pomarszczoną skórę rzeki. Nadal wierzył, że jest na wybiegu. Z leniwego, płytkiego nurtu popłynie głęboką, porywistą wodą. Bardzo chciał żyć naprawdę.

    – Na cały gaz! – powiedział z żarliwością. Krępy, zwarty, śniada cera, śmiałe oczy, czarne sterczące włosy.

    Wtedy, przed tyloma laty głowę musiał mieć pełną marzeń. Jak to sobie wyobrażał? Przede wszystkim nie chciał kryć się jak szczur w kanałach. Żarliwie pragnął, żeby życie mu dane miało barwę i urodę. Szeroki świat, swoboda. Chciwie słuchał opowieści starych bosmanów żeglugi śródlądowej, jak to barkami pływali od gór do morza. Niektórzy z nich rzekami i kanałami zwiedzili całą Europę. Posiadał wtedy mocną wiarę w osiągnięcie wszystkich pragnień. Pogodził się ostatecznie z tym, co ofiarowała mu natura. Oswoił swą odmienność. Chciał jak człowiek wyzwolony korzystać z wszystkich szans. Swoją przyszłość widział w kolorach, romantycznie i efektownie. Trochę było w tym dziecinady i prymitywizmu chłopaka z nizin. Jednocześnie była silna potrzeba czystego nurtu i jego peregrynacje traktować należy jako uparte poszukiwanie wymarzonej pełni. W tym uporze był niewątpliwie romantykiem. To mnie urzekało najbardziej i jakbym zaczynał czerpać od niego pewne korzyści. Pomagał swoim żarem rozniecać moją słabnącą już wiarę w coś podobnego we własnym życiu. Byłem bowiem znacznie starszy od niego i już przysiadłem pod ciężarem wieku. Nie chciało mi się wyżej wspinać.

    Wypalony, mówią o takim.

    W każdym razie byłem już przygasły. A on tak bardzo gorejący. Kontrast nas zbliżył. Rodziła się wzajemna potrzeba spotkań i zwierzeń.

    Jureczek był w swoisty sposób estetą. Nic w jego zwierzeniach lepkiego czy tandetnego. Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że od niego uczyłem się trudnej umiejętności wyrażania słowami tęsknot i uczuć. Umiejętności pozbawionej żenującego ekshibicjonizmu, histerii czy pragnienia litości. Powściągliwej, męskiej szczerości. Miał swój wyśniony ideał. I długo swych uczuć nie rozmieniał na drobne. Piętnował klozetowych chłopców i męskie dziwki. W takich momentach stawał się na powrót autentycznym chłopakiem z sieleckiej ferajny. Wzbierało w nim prawdziwe obrzydzenie, używał dosadnych epitetów z języka więziennego i nie zachodziła w tym żadna sprzeczność.

    Był surowym sędzią w kręgu swojej odmienności. Poszukiwał prawdziwego spełnienia. Twardy gość. Mocne barki, uparta broda, lekko spłaszczony nos i chmurne, wyzywające spojrzenie. Chwilami nawiedzał go żal do natury, że tak go zapędziła w kozi róg uczuć i potrzeb. Chociaż nigdy tego nie wypowiadał, może nie potrafił, jednak dramat odrębności był w nim stale obecny. Jakby niewidoczny ciężar uginał mu barki. Czytałem to w udręce widocznej na twarzy, zawziętym zaciśnięciu ust, gwałtowności ruchów i nagłych wybuchach złości. Niechęć do swej odmienności odczuwał najczęściej z powodu matki. Bardzo ją kochał i dla niej przede wszystkim chciał mieć dom, żonę, dzieci.

    – Już ją widzę, moją starą – raz tak powiedział – jak się krząta, pomaga, bawi dzieciaki, opowiada im do snu bajeczki. Kurwa! Dlaczego na mnie to popadło?

    Zaraz wziął się w garść, popatrzył na mnie krótko i pożegnaliśmy się mocnym uściskiem dłoni.

    Duma nie pozwalała mu pozostać na Sielcach w tym parterowym bieda-domku z przyklejoną doń stajnią, gdzie ojciec trzymał konia. Nie chciał już tam się gnieździć, widzieć niemego wyrzutu w oczach matki i napotykać zewsząd kpiny i pogardy. Wyjechał w Polskę. Rajzerka po hotelach robotniczych, pokojach sublokatorskich i chłopskich chałupach. Był silny i nie bał się fizycznego trudu. Pracował przy wyładunku węgla z wagonów, kopał rowy melioracyjne, rozlewał asfalt na jezdni. Miewał przeróżne przygody. Kiedyś napadli go żule, chcieli odebrać tygodniowy zarobek. Nie oddał swoich pieniędzy. Bił się z nimi do upadłego. Już opadał z sił. W ostatnim momencie nadjechał radiowóz. Opowiadał także o natrętnych zalotach żony szefa. Pracował wtedy w cegielni. Ta niestara, znudzona kobieta upodobała sobie jego jako kandydata na kochanka. Dużo wysiłku i uników, żeby nie wpaść w pułapkę ryzykownego sam na sam.

    Albo pewien chłopak, obaj zatrudnieni byli w bazie transportu, bardzo zabiegał o jego przyjaźń.

    – Chciał, żebyśmy herbatnikowali – powiada Jureczek. – Jak za dawnych lat.

    Odtrącił wyciągniętą dłoń. Obawiał się narastającej zażyłości. Tamten bardzo mu się podobał. Ale na pewno nie był taki. Już nieomylnie rozpoznawał tych, którzy tego samego pragnęli. Z czasem nabiera się swoistego węchu myśliwskiego. Jakby radaru. W Katowicach poznał kogoś. Intuicyjnie jeden rozpoznaje drugiego. Może to być krótki gest, pozornie roztargnione spojrzenie. Coś w wyrazie twarzy, zachowaniu. Trudno ściśle określić. Ponadto w większych miastach są miejsca, gdzie oni się zbierają. Kawiarnia, skwer, skrzyżowanie ulic. Z tym mężczyzną poznali się przypadkiem. Tamtemu spadła ze stolika zapalniczka. On ją podniósł. Popatrzyli krótko na siebie i już. Tamten był od niego starszy, posiadał wyższe wykształcenie, stanowisko. Nieźle im było. Szczególnie na początku. Zdawać się mogło, że skończyły się poszukiwania. Razem będą iść przez życie. Tamten był troskliwy i czuły. Wiele go nauczył. Choćby dobrych manier, dbałości o poprawne wysławianie się. Razem chodzili do teatru, słuchali muzyki poważnej. Dzięki niemu zaczął czytać książki. Świat wyobraźni zawarty w drukowanym słowie, dotąd obcy mu zupełnie, niezauważalnie stał się prawdziwą potrzebą.

    – Teraz na przykład… – powiedział – czytam Martina Edena i dużo tam odkrywam podobieństwa do moich doświadczeń. Tylko ja tego nie umiałem nazwać. Czułem tak samo, a brakowało słów. Też chłopak z samego dna i udało mu się wszystko, osiągnął sławę, zdobył miłość, pieniądze. Dlaczego przestało mu to wystarczać i skończył ze sobą – Zastanowił się nad losem bohatera powieści Londona.

    Przyjaciel z pedagogiczną umiejętnością sterował jego rozwojem. Zaprotegował go do pracy z perspektywą na przyszłość. Namówił do uczęszczania na wieczorowe kursy kreśleń technicznych.

    Nie wszystko jednak układało się tak bardzo harmonijnie. Jego przyjaciel zwracał szczególną uwagę na pozory. Starannie ukrywał swoją odmienność.

    – Ludzie nie znoszą odmienności – pouczał Jureczka. – Szczególnie tutaj. Wszystkiemu są zawsze winni odmieńcy. Pamiętaj! Trzeba się nie wyróżniać, umieć się przystosować.

    Bardzo obawiał się ostracyzmu. Zdobył reputację człowieka nienagannego. Zależało mu wreszcie na karierze. Zatem z samozaparciem grał fałszywą rolę. To była żałosna odsłona. Chwilami cała mądrość przyjaciela wydawała się Jureczkowi samym tylko fałszem, kokonem pustych słów, pod którymi był strach i małość. Drogą co prowadziła donikąd. Zaczynał się dusić w tej atmosferze. Bolało go zakłamanie przyjaciela. Wyrzucał mu to. Tamten milczał i uśmiechał się pobłażliwie. Za tą pobłażliwością kryła się rezygnacja. Wieczna gra. Męka nieustannej czujności. W tym udawaniu ginęło coś najważniejszego. Przyszedł taki moment. Poczuł się upokorzony ponad miarę wytrzymałości. Zapaliła się w nim wściekłość. Chwycił go za klapy, przyparł do ściany.

    – Gdzie twoja godność! – krzyczał. – Tyle mówisz o cudownym dobrodziejstwie uczucia, potrzebie życia we dwóch. To są tylko czcze, puste słowa! Ty oszuście! – Walił nim jak kukłą o ścianę. A przyjaciel żadnego gestu nie zrobił, słowa nie powiedział, oczy przymknął i tak stał pokornie. Sprawiał wrażenie człowieka niezdatnego do żadnej reakcji, ostatecznie przygniecionego ciężarem swego skomplikowanego życia.

    Miał żonę. Dla Jureczka to był szok. Jak zachowywać się w jej obecności. Był tym trzecim. Czuł się jak dziwka. Gdzie tu miejsce na uczucie? Złodziejskie, kradzione na chybcika chwile. Uczucie ustępowało skomplikowanej grze pozorów. Psuć się zaczęło między nimi.

    – Czasem… – wspomina Jureczek – leżałem obok niego i tak sobie myślałem: Śpi spokojnie po pracowitym dniu kłamstw. Żadnych udręk, wyrzutów sumienia, nic! Rosła we mnie nienawiść. Podnosiłem ręce i zbliżałem do jego szyi. Jeden mocny, ostateczny ruch…

    Zerwali ze sobą. To musiało nastąpić. Lepiej wcześniej niż później.

    – Chociaż… – Zastanawia się. – …Może on miał rację. Za dużo nie można wymagać.

    Przymknął oczy. Pewno wyobrażał sobie, jak by wyglądało wspólne życie za cenę kompromisów, ustępstw i kłamstw.

    – Kiedy odchodziłem – dodał – to on ręce wyciągał jak żebrak i wołał: “Zostań, zostań!”

    W dalszych poszukiwaniach pełni zetknął się z cudzoziemcem. Był to Szwed lub Norweg. Ktoś ze Skandynawii. Po dusznej atmosferze udawania normalności w poprzednim związku ogarnął go podziw dla braku kompleksów u ludzi odmiennych upodobań erotycznych w tamtym, zachodnim świecie. Swoje potrzeby widzieli w normalnym wymiarze. Wcale się nie czuli pariasami prawdziwej miłości, zepchniętymi na dno występku i wynaturzenia.

    – Tak zdecydował Bóg – powiedział mu ten Szwed, który był protestantem.

    Z tym cudzoziemcem wiązał pewne nadzieje. Chciał odwiedzić go w jego ojczyźnie. Zobaczyć inny świat. Może nawet spróbować pozostać tam. Była w tym szansa pozbycia się wielu ciężarów, które dźwigał. Szansa zaczęcia wszystkiego od początku. Czekał na zaproszenie. Nic z tego nie wyszło. Zapewne Szwed potraktował znajomość z nim jako drobny epizod bez znaczenia i wkrótce o tym zapomniał. Pozostała pamięć o innym, lepszym świecie. Mocno zmitologizowana i stereotypowa. Tamten świat śnił mu się jako wyspa szczęśliwej utopii.

    Będąc człowiekiem z nizin, wychowany w ciężkich warunkach i ciągle borykający się z trudnościami materialnymi, pragnął zaznać dobrobytu, luksusu. Gazowa zapalniczka “Ronson” i włoskie buty. Prezenty od Skandynawa. Bardzo je sobie cenił. Wprost pielęgnował. Buty tyle razy zelowane! Zapalniczka troskliwie przechowywana w skórzanym etui. Fetysze, które stały się pamiątkami nie zrealizowanych pragnień. Nadal nie znosił płatnej rozkoszy. Z gniewem surowego moralisty opowiadał o incydencie z łowcą chłopaków na placyku przed miejskim klozetem.

    – Stary zboczeniec! – mówił. – W pysku pełno złotych zębów. Chciał dać mi forsę. Prężył się i zwijał jak tłusta gąsienica. Dyszał i ociekał lubieżnością. Dałem mu w pysk!

    Rola słuchacza w dramacie jego życia zaczęła mnie narkotycznie wciągać. Coraz mocniejsza potrzeba wysłuchiwania mrocznych zwierzeń. Uczestnictwo w charakterze obserwatora w plątaninie jego ścieżek, w całym tym labiryncie, z którego ciągle próbował wydostać się na prostą. Budził szacunek i współczucie. Nagle olśnienia, które przeżywał, i gwałtowne po nich upadki. Wstaje, biegnie dalej. Tak go widziałem w obrazowym skrócie.

    Zastanawiałem się nad każdym doświadczeniem w jego życiu, a ze zwierzeń dotyczących przeszłości próbowałem wyciągnąć jakieś sensowne nauki mogące mieć znaczenie w tym, co nastąpi dalej. Tak oto stało się już, że każdy sygnał z jego strony powodował pytanie: Czy przyjdzie z dobrą nowiną, czy złą?

    Wtedy z powrotem mieszkał na stałe w Warszawie. Wynajmował sublokatorski pokój u samotnej staruszki. Płacił jej niewiele i w zamian za mieszkanie opiekował się tą niedołężną, bezradną kobietą. Robił zakupy, gotował, sprzątał. Czynił to z prawdziwym oddaniem. Był dobrym, uczciwym człowiekiem. Jego matka już nie żyła. Może spłacał swój dług wobec niej w ten sposób?

    Ale choć już zakotwiczył się w Warszawie, nadal jeździł w Polskę. Jakby dusił się w murach miasta i szukał otwartej przestrzeni.

    Widywaliśmy się rzadko. Mijał miesiąc, dwa, wreszcie telefon od niego. Koniecznie pragnie się spotkać. W taki sposób dowiedziałem się o facecie, którego poznał na trasie między Krakowem i Warszawą. Podróżował autostopem i czekał przy szosie na okazję. Zatrzymało się auto dobrej marki.

    – Artysta – powiedział. – Człowiek sztuki.

    Była to nowa fascynacja. Wyjechali na wywczasy nad morze. Pokazywał kolorową fotografię. On i siwy wysoki mężczyzna o zblazowanej twarzy, smarują się olejkiem na plaży, za nimi masyw Grand Hotelu. Jego przyjaciel był przedstawicielem jakiejś rozrywkowej profesji artystycznej. Muzyk czy piosenkarz, już nie pamiętam. Jeździł po świecie. Pieniądze. Obsypywał go prezentami. Koszule, ubrania.

    – Same zagraniczne łachy – powiedział z rozbrajającą dumą.

    Słabość do luksusu często powtarzała się w jego zwierzeniach.

    Nie wiem, czy było to uczucie. Nade wszystko barwa i rozmach. Bywali w drogich restauracjach. Podróżowali po kurortach. Zakopane, Karpacz, Krynica. Człowiek sztuki miał tam występy. Alkohol, zabawa. Sceny zazdrości. Obaj dawali sobie do tego powody. Pojednania i żarliwe obietnice dozgonnej wierności. W nieustającym kalejdoskopie zmieniających się miejscowości, pokojów hotelowych, nocnych hulanek.

    Było to raczej w tandetnym guście. Jego kompan nie grzeszył skromnością, najwyraźniej chciał go olśnić. Stwarzał kreacje w konwencji brukowych powieścideł z życia wyższych sfer. Jureczkowi ten styl odpowiadał… Nadal rojenia biedaka o luksusowym dolce vita. Wyczułem także (choć nie powiedział tego przecież), że narodziła się w nim pewna rezygnacja. W każdym razie znaczna skłonność do ustępstw. Już nie był tak wymagający jak dawniej. Już to pragnienie Absolutu straciło na intensywności.

    – On mówi, że dla dawnych Greków to było normalne – powiedział. – Mieli żony, ale i chłopaków. Obnosili się z tym jawnie. W ogóle tego nie potępiano. Nikomu to w niczym nie przeszkadzało. Czy to prawda?

    Przytaknąłem. Zapatrzył się w porysowaną, brudnego koloru ścianę. Może na tej brudnej ścianie widział dostojnych greckich mędrców ze swoimi efebami pod-czas spacerów na ateńskiej agorze?

    Sprawa z człowiekiem sztuki nie miała dużego ciężaru gatunkowego. Kiedy bowiem zobaczyliśmy się znów, ani słowem o nim nie wspomniał.

    Natomiast ze znacznym zaangażowaniem rozważał problem zamożności, bogactwa, niezależności, którą dają pieniądze. Obsesyjnie prześladował go obraz starego zamożnego człowieka poszukującego chłopców. Wybiera, płaci. Pragnie tylko cielesności. W tym, co mówił, czułem kompleks biedaka, który nie mógł sobie nigdy pozwolić na prawdziwą swobodę i rozmach. Zawsze ograniczony i uwikłany w różnorakie zależności.

    – Psi los przypadł niektórym w udziale – narzekał z nie znanym dotąd tonem goryczy w głosie.

    Nie bez związku z tym opowiedział o głośnej w kręgach homoseksualistów zbrodni dokonanej w celach rabunkowych. Ofiarą był zamożny filatelista. Relacjonował zdarzenie bez cienia współczucia dla ofiary.

    – Sprawcy do tej pory nie ujęto – powiedział z niejaką satysfakcją.
    – Uważaj na pokusy – zażartowałem.

    Jeszcze raz go zobaczyłem. Na wierzchołku uniesienia. Poznał chłopaka takiego samego, jakim on był niegdyś. Łobuziaka z nizin, obdarzonego występnym, wielkomiejskim doświadczeniem. Radość, miłość, czułość. Przepełniony był opiekuńczymi uczuciami. Dzielić się swą mądrością, chronić, uczyć. Bardzo tego pragnął. Miało to być w jego przekonaniu czymś w rodzaju rodziny. Jeszcze jedna złuda. Tamten okazał się wyrachowanym draniem. Przeszedł w posiadanie innego, starego i bogatego.

    – Płatna bladź! – zgrzytnął zębami Jureczek.

    Pogrzebał całą sprawę. Powracała jednak obsesyjnie w postaci pesymistycznych refleksji. Nieudane związki, rozstania. Czystość przechodząca w brud. Każda szczerość jedynie fasadą. Za nią kryje się cynizm, łajdactwo. Wtedy widział swoje życie jako bezsens. Zadyszaną bieganinę. Samotność. Coraz więcej namiastek. Dusze, uczucia giną po drodze. Już tylko poszukiwanie samego ciała.

    – Ciało – powiedział – jeszcze mam niezłe, co?

    Wstał nagle. Naprężył się niby kulturysta na podium. Rozchylona koszula, piersi atlety, bicepsy grały na rękach. Był w świetnej kondycji fizycznej. Spoważniał. Usiadł z powrotem.

    – Przepraszam. – Uśmiechnął się blado. – Przecież ty nie znasz się na takich licytacjach.

    Czy naprawdę potrafił grać tę rolę? Może poniesiony rozpaczą, udawał się na targowisko. Czy potrafił wytrwać? Wyobrażałem sobie, jak narasta w nim protest, wściekłość i nagle budzi się żulik z Sielc. Zaciska pięści, same idą w ruch.

    Potem bardzo długo nie widziałem Jureczka. Zupełnie przestał dzwonić. Niepokoiłem się o niego. Wybrałem się kilka razy do tej kawiarni, gdzie spotkaliśmy się pierwszy raz. Nie widziano go tam od dłuższego czasu. Dopytywałem się szatniarza, starszego mężczyzny o ponurym spojrzeniu. Popatrzył na mnie wrednie.

    – Co, wystawił do wiatru – ni to zapytał ni stwierdził.

    Kiedy zajrzałem tam ponownie, szatniarz już mnie poznał i zachichotał:

    – Pewno znalazł sobie innego.

    Następnie musiałem gdzieś wyjechać. Długa, wielomiesięczna nieobecność.

    Spotkaliśmy się przypadkiem dopiero po roku. Zmienił się. Stracił sprężystą lekkość, był ociężały i przygnębiony.

    – Co, nie poznajesz kolegi? – powiedział zaczepnie.

    W uzębieniu miał sporo luk i niedobry grymas znaczył jego twarz. Cały wydawał się podszyty jakimś rozkładem. Ten rozkład zmienił jego twarz, widoczny był w oczach.

    To było nieudane spotkanie. Zachowywał się wyzywająco. Na ulicy zaczepiał chłopaków. Wabił jak wytrawna kokota.

    – Wstydzisz się pedryla – chichotał. – Wcale ci się nie dziwię.

    Wyczuwałem w jego zachowaniu pragnienie zbadania stopnia mojej wytrzymałości. Czyżby stracił wiarę w naszą przyjaźń. Albo inaczej: może spotkanie ze mną wywołało w nim niepokój, przypomnienie czegoś, co miało być zapomniane.

    Z celową wulgarnością relacjonował swoje przygody.

    – Poznałem taką ciotę. Prywaciarz. Szmalu miał od groma. Tylko bardzo zastrachany. Żona, dzieci, rozumiesz. Biseks. Najbardziej bał się szwagra. Gdyby szwagier dowiedział się! Ha, ha! No i poszliśmy. Dobrze zapłacił. Jeszcze zażądałem premii. Jeżeli oczywiście zależy ci na dyskrecji, mój bobasku! Tak mu powiedziałem. Szantaż, co?

    Śmiał się bardzo sztucznie. Obserwował mnie uważnie. Chciał usłyszeć mój sprzeciw, obrzydzenie. Chciał zerwać ze mną ostatecznie. Nie wiem. Jeszcze opowiadał z naturalistyczną dokładnością o jakichś orgiach, gdzie liczy się tylko rozkosz ciała. Żadne uczucia, won z tym balastem! Tylko cielesna satysfakcja.

    – Moje ciało jeszcze się liczy na giełdzie – powiedział chełpliwie.

    Coś zagłuszał. Czegoś chciał się pozbyć. Żałosna gra ze sobą samym. Nieudane i męczące spotkanie. Odetchnąłem z ulgą, kiedy się rozstaliśmy.

    To było na dworcu. Późno, nocna godzina. Bufet. Dworcowe maszkary obojga płci snuły się między stolikami. Wyjadały resztki z talerzy. Światło jarzeniowe czyniło to wnętrze jeszcze bardziej odpychającym. Panował sinawy poblask jak w prosektorium wśród nieboszczyków. Czekałem na swój pociąg. Piłem herbatę, przeglądałem gazety, wodziłem wokół znużonym wzrokiem. Animalne, zredukowane życie. Patrzyłem na żałosne stwory, które niegdyś były ludźmi. Oto dwie niekształtne postacie jednocześnie sięgnęły po jadło do talerza. Zwierzęca kłótnia, szarpały się, bełkotały i warczały. Rozmyślałem o drodze prowadzącej do takiego kresu. Od czego się zaczyna? Czy przechodzi się niezauważalnie? Czy istnieje wyraźna granica? Odczuwałem niedobrą więź z tym wszystkim. Zarodki upadku widziałem także w swoim życiu. Czaiły się i czekały na odpowiedni sygnał. Jeszcze krok, dwa i nie będzie odwrotu.

    Noc w dworcowej restauracji źle działała na samopoczucie. Nic tu nie kojarzyło się z radosną emocją początku podróży. Dominowała symbolika końca. Powieki opadały ciężko i zapadałem w męczącą drzemkę. Rodziły się koszmary.

    Ktoś klepnął mnie w ramię. Poderwałem się gwałtownie. Był to Jureczek. Cuchnął kwaśnym, źle przetrawionym alkoholem. Ubranie miał wymięte i brudne, kilkudniowy zarost pokrywał policzki, twarz obrzękła i szara, czarne włosy też poszarzały, rzadkie i zmierzwione.

    Patrzyliśmy na siebie. Ja z pewnym popłochem. On obojętnie, bez żywszej reakcji.

    Przypadkowe spotkanie. Nie istniała już dawna więź. Coś się skończyło. Przykro i smutno. Obco.

    – Wybierasz się gdzieś w podróż? – odezwałem się głupawo, żeby coś powiedzieć, po prostu żeby przerwać to przykre milczenie.

    Zaśmiał się, rozbawiony moim pytaniem.

    U staruszki już nie mieszkał. Umarła. Wyrzucili go spadkobiercy. Koczował gdzie bądź. Czasem u przygodnych znajomych. Zmrużył oko. Latem nad Wisłą miał swoje miejsce na przystaniach. Znał bosmanów, stróżów i łatwo znajdował tam nocleg. Znajomości jeszcze z czasów, kiedy pracował na pogłębiarce “Maks”. Chłodniejszą porą zaś kotłownie i dworce są jego przytuliskiem. Relacjonował rzeczowo i beznamiętnie. Nadmienił od szansy dworcowych przygód. Młodzi chłopcy, szczególnie podpici żołnierze.

    – Pełno takich. Nie wyszło im z dziwkami. Rozpaleni przepustkową żądzą. Mogę im służyć zastępczą rozkoszą.

    Wyraźnie na pokaz starał się zohydzić swoje życie. Coś więc jeszcze w nim się tliło. Coś go uwierało. Chyba jeszcze nie skamieniał ostatecznie. Zachował pamięć o dawnych marzeniach wysokiego lotu.

    – I robię to z ochotą. Chwytam, co się da. Korzystam z resztek. Z latami przecież nie można za bardzo grymasić – ciągnął z uporem masochisty.

    Nagle urwał. Zapatrzył się w starego człowieka z dziadowską torbą. Starzec sunął ciężkim krokiem, powłócząc stopami od jednego stolika do drugiego. Żywił się jak inni tutejsi bywalcy resztkami pozostawionymi na talerzach. Ubrany w wiele warstw odzienia, płaszcz, strzępy fufajki, dziwaczna w kroju, damska zapewne jesionka z resztkami jakiegoś wyliniałego futerka, na tym wszystkim przezroczysta płachta foliowa.

    – Moja branża – odezwał się fureczek. Patrzył na tamtego intensywnie.

    Dworcowy starzec twarz miał upiorną, zniszczoną ponad miarę wieku i najwyraźniej malował się: plamy różu na policzkach, brwi podkreślone czernidłem i krwista szminka na wargach, czyniąca z ust wielką ranę.

    – Ej, ty! Draniarka! – zawołał Jureczek i pogroził mu palcem.

    Starzec uśmiechnął się zalotnie i wykonał osobliwy piruet taneczny: zakołysał biodrami, wypiął zadek i sztywne, stare nogi próbował oderwać od ziemi, wpierw jedną, potem drugą, poruszał się pokracznie jak krab czy inne podwodne monstrum, w końcu z trudem przytupnął i jeszcze raz wyszczerzył pustą paszczę okoloną krwistym szlakiem szminki.

    – To jest dopiero potęga życia – powiedział Jureczek. – Nadal wabi, kusi. Jeszcze się nie poddał. Poluje na pijanych, udaje babę i z gębą od razu do rozporka!

    Patrzył jak zahipnotyzowany na twarz starca podobną do demonicznej, karnawałowej maski, wykrzywionej w konwulsyjnym skurczu, który miał być uśmiechem.

    Wreszcie odezwał się:
    – Ten staruch bardzo chętnie wspomina swoją wspaniałą młodość. Szalał za nim cały pedalski świat. Olśniewał i odurzał. Niebiańskie zjawisko. W najwyższej był cenie. Jedwabne życie. Hotele, podróże, komfort. Miłośnicy męskiego piękna klękali przed nim na kolana i bili czołem. Jego pokorni niewolnicy. Kto wie? – Zamyślił się. – Może nie zmyślał. Może tak było. Grecki bożek. Podobno tak go nazywali. – Wzdrygnął się, przeniknięty nagłym dreszczem. – Ostatnio ci jebani Grecy tak mnie prześladują. Hellada, grecki bożek, nagie ciała natarte oliwą, słońce, morze… Wiesz! Jakbym tam był i wszystko przeżył. Co ja bredzę! – Poruszył gwałtownie ręką i zamilkł.

    Stał się apatyczny, zgaszony wzrok, martwa, znużona twarz. Głos z megafonu zapowiedział mój pociąg. Pospiesznie żegnałem się z nim. Co mu powiedzieć? Nie wiedziałem, co można mu radzić, czego życzyć. Chciałem dać mu trochę pieniędzy. Wyglądał na faceta z pustymi kieszeniami. Nie przyjął.

    – Nie chcę jałmużny. – To były ostatnie jego słowa. Pobiegłem na peron.

    W przedziale wagonu wcisnąłem się w kąt i patrzyłem w ciemność za oknem, która uparcie kojarzyła mi się z nieodwołalną podróżą do kresu. Rytmiczny stukot kół na szynach i coraz bliżej, bliżej… Nigdy więcej już nie spotkałem Jureczka.

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    orfeusz

    MAREK NOWAKOWSKI
    (Wydawnictwo “Alfa” 1993)

    Fragment zbioru opowiadań “Grecki bożek”

  • Kropka i reszta bandy

    Kropkę znalazłem pod drzwiami dyspozytorni. Była maleńka i trzęsła się z zimna, bo listopadowy ranek ściął pierwszym przymrozkiem. Zwierzę miauczało cichutko, jakaś wredna dusza wyrzuciła je z mieszkania. Kolega – dyspozytor stwierdził, że to jest kotka. Cała biała, tylko na karku miała czarną plamę. Dlatego nazwałem ją Kropką. Nie mogłem jej trzymać w dyspozytorni tramwajów i autobusów, gdzie pracowałem, bo mielibyśmy na głowie sanepid. Kilka tygodni później poznałem Roberta, kierowcę karetki pogotowia.

    Od dobrych paru lat jesteśmy razem – Robert, Kropka i ja, czyli Michał. Mówić o nas można by dużo. Spróbuję trochę opisać część tego. co przeżyliśmy. Takie zwyczajne życie normalnych ludzi. Większość opowiadań jest smutna, u nas też bywało raz lepiej. raz gorzej. Ale po kolei.

    Wrocław, czyli prolog
    Zacznę egoistycznie, czyli od siebie. We Wrocławiu wylądowałem dlatego. że miałem dosyć rodzinnego Wielunia. Skończyłem tu ogólniak, po którym w 1989 roku nie miałem właściwie czego szukać. Pracowałem jakiś czas w urzędzie miejskim, w kancelarii. Przyjmowałem podania o zgodę na budowę, o przyspieszenie wydania dowodu rejestracyjnego i tym podobne. Dzień podobny do dnia. Dla mnie, geja, w Wieluniu nie było miejsca. Nie afiszowałem się specjalnie ze swoją innością, chociaż rodzina wiedziała, kim jestem. Nie robiła mi z tego powodu jakichś wstrętów, z domu nie wyrzuciła. Mogłem w Wieluniu doczekać późnej starości i zostać pochowanym na miejscowym cmentarzu. Ale mnie ciągnęło do większych miast. Często jeździłem do Warszawy, do Wrocławia. Gdańska. Któregoś razu w dyskotece we Wrocławiu spotkałem faceta, który okazał się kierownikiem zajezdni autobusowej. Oczywiście, po tej dyskotece pojechaliśmy do niego do domu, mieszkał na Krzykach, całkiem ładne trzy pokoje. Pytał, czy jestem z Wrocławia. Mówię, że nie. Na to on, czy chciałbym tu mieszkać. Facet miał na mnie ochotę, to było widać. Nawet się nie dziwiłem – miałem wtedy zaledwie dwadzieścia dwa lata, to był rok 1993. Czy byłem przystojny? Rzecz gustu. Jestem brunetem, ale nie tak owłosionym, jak każdy sobie to wyobraża. Ten gość z Krzyków był z osiem lat starszy – niewysoki blondyn, krępy. W łóżku – jak autobus: ospały. Puścił też tak smrodliwego bąka, że trzeba było otworzyć okno. Powiedział mi wtedy, że załatwi mi robotę. No i załatwił. W sierpniu 1993 roku zostałem dyspozytorem w centrali ruchu przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej. Początkowo zamieszkałem u tego “mojego” blondyna, o którym dopiero za drugim razem dowiedziałem się, że ma na imię Gerard i jego rodzina pochodzi z Niemiec. Gerard to typ człowieka rozwlekłego jak flegma: nastawiał budzik już o trzeciej trzydzieści rano, a wstawał z łóżka pół godziny później. Przeciągał się kilka razy jak hipopotam. Z podobną zręcznością gramolił się z lóżka. W łazience robił taki hałas, że trzęsienie ziemi wywołałoby mniejsze: a to strącał dezodorant, a to potykał się o otwartą klapę pralki automatycznej i lądował jak długi na podłodze. Potem jechał na pierwszą zmianę do zajezdni.

    Właściwie niczym specjalnym się nie interesował. “Pierdolony bigos” – mawiał o swoim zakładzie pracy, usytuowanym na peryferiach Wrocławia.

    Co drugi tydzień Gerard miał drugą zmianę. Czułem, że nie będę mieszkał z nim za długo. Gerard był już którymś z wielu chłopaków, których miałem. Byłem chyba uczciwy, bo powiedziałem mu, że nie chcę z nim żyć do końca.

    Los sprawił, że odszedłem od Gerarda szybciej, niż myślałem: w ogromnej miejskiej łaźni w Śródmieściu poznałem Roberta. Miał dwadzieścia cztery lata. Niewysoki, drobnej budowy blondas z małym wąsikiem. Pamiętam tamten wieczór: poszliśmy na Starówkę, do pubu pod Ratuszem. Robert spodobał mi się, był taki delikatny i chłopięcy. Myślałem, że ma osiemnaście lat, nawet pytałem, do którego ogólniaka chodzi.
    – Ależ ja już od dawna nie chodzę do liceum – powiedział.
    – To co, jesteś w zawodówce? – dociekałem.
    – Nie, stary! – zaśmiał się. – Od kilku lat pracuję w pogotowiu ratunkowym, w centrali. Jestem kierowcą na erce.

    Robert sprowadził się do Wrocławia spod Jeleniej Góry. Z wioski położonej w malowniczej okolicy przełomu Bobru. Nikt by o miejscowości nie słyszał, gdyby nie zamek, któremu jedni dają sto, drudzy dwieście, a właściciele. którzy go niedawno kupili, twierdzą, że ma sześćset lat.

    Wypiliśmy w pubie kilka piw i byliśmy weseli i zadowoleni z życia. Machnęliśmy na taksówkę.
    – Do domu – powiedziałem kierowcy i uświadomiłem sobie, że nie wiem, gdzie Robert mieszka.

    Mieszkał w hotelu robotniczym, który służył kiedyś budowlańcom fabryki wagonów, a teraz kilka pokoi wynajęta służba zdrowia dla swoich ludzi. Pokoik dwa na trzy metry. W porównaniu z moimi Krzykami, nawet wziąwszy pod uwagę wymiary Gerarda, apartament Roberta był miniaturowy.
    – Musimy coś szybko wynająć – zdecydowaliśmy. I tak się zaczęło. Była wczesna jesień 1993 roku.

    Kartki z pamiętnika, czyli ciąg dalszy
    Październik 1993
    Mieszkania do wynajęcia szukaliśmy trzy tygodnie. Ceny takie, że głowa mała. Jeśli trafiło się coś tańszego, to albo to był Kozanów, czyli peryferie, albo Psie Pole, czyli wieś na drodze do Warszawy, albo jakieś inne wygwizdowo.

    Daliśmy ogłoszenie w Gazecie Wrocławskiej. Poszliśmy do redakcji.
    – Treść ogłoszenia jaka? – zagadnęła nas panienka w recepcji.
    – No, mówię – dwóch atrakcyjnych mężczyzn wynajmie niedrogo tanie mieszkanie.
    – Jak niedrogo, to chyba jasne, że tanie! Po co masz płacić za dodatkowe słowo – zgromił mnie Robert. – Poza tym dwóch atrakcyjnych mężczyzn to brzmi tak, jakbyś dawał to ogłoszenie do agencji towarzyskiej.
    – To może: młodzi, sympatyczni, niepalący, bezdzietni – zaproponowałem.
    – Tak, tak, najważniejsze, że bezdzietni – Robert chichotał, na korytarzu biura gromadzili się kolejni klienci.
    – Może po prostu: kulturalni mężczyźni szukają taniego mieszkania? – podpowiedziała przyjmująca ogłoszenia.
    – O świetnie – ucieszyliśmy się.
    – Zwłaszcza on jest kulturalny – Robert kuksnął mnie w bok.

    Znaleźliśmy mieszkanie w samym centrum, w starej, wysokiej kamienicy niemal tuż przy dworcu głównym. “Pociąg osobowy przyśpieszony z Łodzi Fabrycznej przybędzie wyjątkowo na peron czwarty” – usłyszeliśmy od progu. W mieszkaniu było otwarte okno, wychodzące na stację. Dworcowe komunikaty słychać było lepiej niż na peronie.
    – Proszę panów, stawiamy jasno sprawę – właściciele mieszkania, małżeństwo w średnim wieku, rozsiedli się na fotelach, gdy finalizowaliśmy transakcję. – My chcemy sto dwadzieścia dolarów za miesiąc. Ale jeden warunek: musicie się panowie opiekować Kubusiem. On dużo nie zje. Nie możemy zabrać Kuby do Łomży, bo wnuczek ma uczulenie na sierść zwierząt.

    W ten sposób wynajęliśmy czterdziestometrową kawalerkę ze ścianami, z których odchodziła farba. Z kranu w łazience ledwo kapała woda, a kaloryferów nie było w ogóle, ale mieli je lada miesiąc zakładać. Poza tym mieszkanko całkiem niczego sobie: meblościanka, wygodna kanapa, w kuchni Kubuś, czyli kilkumiesięczny chomik syryjski. Aby Kropka nie zjadła Kubusia, kupiliśmy mu akwarium z grubą szybą, która robiła za dach. Kropka, po dokładniejszych oględzinach, okazała się kotem i pierwsze, co zrobiła, to naostrzyła pazury na futerku Kubusia. Kubuś piszcząc przeraźliwie schował się za kanapę. Musieliśmy go we dwóch wydobyć, by włożyć do akwarium, tak się miotał. Nasypaliśmy mu trocin i śmierdzi już trochę mniej.

    Początek listopada 1993
    W naszym budynku kapitalny remont. Robią centrale ogrzewanie! Kują ściany od parteru po dach. A na dodatek zabrali się za tynkowanie. Teraz, tuż przed zimą! Postawili rusztowania – jak wiatr silniej dmucha, wszystko skrzypi i trzeszczy. Budowlańcy mają niezły ubaw – w tym tygodniu mamy z Robertem drugą zmianę i śpimy do południa. Akurat tynkują nasze piętro. Robson wyłazi spod kołdry cały nagi do łazienki. a tu za oknem – w naszej łazience jest okno – dwóch gości siedzi na podeście i coś tam skuwają. Cale szyby poplamili, toż tego niczym nie da się umyć.

    Robert szoruje w łazience głowę i wypina zgrabnie tytek. Ja się też gramolę. nalewam wody do wanny tak, że niemal przelewa się na podłogę. Robociarze omal nie spadają z rusztowania. Co chwila przechodzą koło naszego okna. udają, że wnoszą jakieś farby. Taki cyrk trwa już od tygodnia. Zastanawiam się, czy któryś z nich nie miałby ochoty na małe co nieco z nami. Pytałem Roberta, czy lubi kochać się w trójkątach, to wcisnął mi szampon do oczu. Ja tam nie miałbym nic przeciwko. Mój chłop pewnie też nie, ale pozory zachować warto. Jesteśmy już ze sobą niemal dwa miesiące. Byliśmy na pierwszej dyskotece. Jak na złość musiałem wpaść tam na Gerarda.
    – Dobrze ci teraz? – spytał widząc mnie z Robertem. Udałem, że Gerarda nie poznałem. Nie chciałem rozpamiętywać tego. co miedzy nami było, zwłaszcza, że nie było tak naprawdę nic. Liczy się tylko Robert, no, może gdyby pozwolił, to zarwałbym jeszcze kilku chłopaków. Cóż na to poradzę, że mam kurewską duszę? Rozmawiałem o tym z Robertem i powiedział mi tak:
    – Jeśli chcesz, to pieprz się nawet z dziesięcioma na raz, byle bezpiecznie. Pamiętaj, żebyś potem nie żałował. Uważaj, jak robisz, żebyś potem nie musiał robić, jak uważasz.

    Połowa listopada 1993
    Zdecydowaliśmy, żeby zagrać na giełdzie. U Roberta w pogotowiu grają niemal wszyscy lekarze. O trzynastej, kiedy radio Zet nadaje komunikaty z giełdy, wszyscy nasłuchują przy odbiornikach i szaleją z podniecenia.
    – Uniwersal dziesięć procent do góry! Elektrim osiem procent!
    – Na Irenie redukcja kupna! Mostostal zwyżkuje czwartą sesję z rzędu o maks!

    Szał niesamowity, można zrobić pieniądze z niczego. Doktor Kokotowa, z którą Robert jeździ w karetce, włożyła dziesięć milionów i już teraz ma czterdzieści. A babsko głupie jak salceson. Nikt nie wie, kto jej dal dyplom lekarza.
    – Ona się nadaje na kucharkę, a nie na lekarkę – twierdzi Robson. – Jedziemy do pacjenta, którego potrącił samochód, a ona w te słowa do rannego: “- Wie pan, ja tak naprawdę nie wiem, co mam z panem zrobić!” No i ta Kokotowa po dwóch tygodniach ma cztery razy więcej kasy! Włożyła na ślepo – po kilkanaście akcji Ireny, po kilkanaście Mostostalu i jeszcze tam czegoś.

    Pożyczyłem od rodziny piętnaście milionów, Robert włożył dwadzieścia i staliśmy się akcjonariuszami. Teraz my nasłuchujemy giełdowych komunikatów.
    – Zobaczysz, że ten interes pierdolnie, jak guma w ikarusie -śmieją się ze mnie koledzy – dyspozytorzy. Żal im dupę ściska, że sami nie włożyli pieniędzy.
    – Trzymałem w banku tyle forsy, że stać by mnie było na malucha. Po roku miałem na dętkę – powiedział mi kierowca z linii 101, gdy zobaczył mnie, jak siedzę przy giełdowej tabelce z Gazety Wyborczej. – Ta giełda to nieporozumienie towarzyskie.

    Ja tymczasem jestem dumny. Wrzuciliśmy wszystko w Uniwersal, który poszedł do góry o osiem procent. Czwartą sesją z rzędu!

    Naszą kamienicę ciągle remontują. Nie da się nikogo przyjąć, bo wyłączyli wodę i gaz. Chodzimy z wiaderkami do beczkowozu.

    Tuż przed końcem listopada 1993
    Włączyli wodę i gaz. Robert ma urodziny. Kupiłem mu z tej okazji dwadzieścia akcji Elektrimu.
    – Będziemy mieli na mieszkanie, śliczny – powiedziałem, a on mnie wtedy uścisnął. Zaciskamy pasa, wszystko wkładamy na giełdę. Na śniadanie jemy kanapki z serkiem homogenizowanym i topionym, obiady każdy z nas wcina w pracy. My w komunikacji miejskiej mamy zupę regeneracyjną gratis, a kierowcy czasem przywożą nam hamburgery z McDonalda.

    Na urodziny Roberta przychodzą jego znajomi: Mietek, pielęgniarz ze szpitala wojewódzkiego, dwudziestolatek, nie dostał się na Akademię Medyczną. Gęsto zarośnięty brunet. Sławek, lekarz ze szpitala urazowego – chłopak po trzydziestce, ale wygląda jak student. I jeszcze parka: Mariusz z Markiem. Są ze sobą od roku, studiują prawo na trzecim roku. Podobni do siebie niemal jak dwie krople spermy: Mariusz – krótko obcięty szatynek z lekką bródką. Marek -włosy o ton ciemniejsze, wąsik. Przynieśli dwie butelki wódki, którą sami właściwie wypili. Doprawili się jeszcze winem, które postawiliśmy, piwem. które przynieśli Mietek i Sławek. No i zaczęli się wyzywać od kurwiszonów. Mariusz wyrzucił Markowi, że ten się puścił na jakimś studenckim rajdzie. Na to Marek do Mariusza, że Mariusz nie lepszy, bo widziano go ostatnio w łaźni, w kabinie z jakimiś młodym chłopakiem.

    Impreza zrobiła się kwaśna. Sławek udawał, że nie słyszy, co panowie mają sobie do powiedzenia. Mietek mówił o tym, że znowu kuje do egzaminów. Wreszcie Robert nie wytrzymał i powiedział Mariuszo-Markom, że jak chcą sobie powiedzieć parę ciepłych słów, to mogą zrobić to na dworcu. No i sobie poszli. Na odchodnym Kropka ugryzła Marka w rękę, bo położył torbę na jej fotel, czego Kropka nie znosi. Fotel traktuje jak swój i nikomu nie wolno go zajmować. Marek powiedział, że mamy wściekłego kota i powinniśmy umieścić tabliczkę “uwaga, zły kot”. Wkurzyłem się i powiedziałem, żeby sobie przymocował do fiuta tabliczkę “Jestem głupi”, a swojemu chłopu – “Jestem jeszcze głupszy”.

    Koniec listopada 1993
    Cały czas tynkują chałupę. Człowiek wchodzi do mieszkania upaprany, jakby mieszał się w wapnie. Wszędzie pełno tego brudu: podłogę w pokoju szoruję dwa razy dziennie, nie pomaga. Centralne ogrzewanie zainstalowali dopiero na parterze, a już mrozy idą. Dziura w łazience, przez którą widzę sąsiadkę Kowbojczyk z dołu i sąsiadów na górze, spowodowała małą tragedię: zalaliśmy cały pion. A było tak: robiłem pranie. Na śmierć zapomniałem, by przestawić pralkę na odwirowanie. No i ciuchy zostały w bębnie pełnym wody. Przychodzi Robert i pierwsze, co robi, to otwiera klapę pralki. Nie wiem czemu tak zrobił, czego on w tej pralce szukał. Woda chlusnęła i wszystkie mydliny spłynęły po piętrach w dół Na szczęście jesteśmy ubezpieczeni, ale sąsiedzi wściekli. Zwłaszcza ci z drugiego piętra, bo woda poleciała wprost na ciemnię fotograficzną. No, ale kto normalny urządza w łazience ciemnię.

    Początek grudnia 1993
    Pogodziliśmy się z sąsiadami z dołu, zwłaszcza z panią Kowbojczyk. Ona ma siedemdziesiąt lat i kota, który wygląda niewiele młodziej. Nikt nie wie, ile ma lat. Jest potwornie tłusty i ledwo się rusza. Przez ostatnie cztery dni w ogóle nie robił kupy. Sąsiadka Kowbojczyk wie, że mamy kota, więc spytała, czy nie moglibyśmy z jej Pestunią skoczyć do weterynarza. Wziąłem zwierzę, na dyspozytorni powiedziałem do Janka, co jeździ na linii 202, by po drodze skoczył do weterynarza i zawiózł kota. Janek zawiózł, Pestuni nic oczywiście nie jest, po prostu się przeżarła. Za to sąsiadka wniebowzięta. Zaprosiła nas na kawę i pączki własnej roboty. Rozgadała się na temat właścicieli naszego mieszkania. Podobno przed wojną do “naszych” państwa należała cala kamienica. Ale potem dom przejęło miasto i przydzieliło “naszym” właścicielom tę kawalerkę, w której mieszkamy.
    – I tak dobrze, że nie wygonili ich z miasta – zamyśliła się sąsiadka. – Do dziś nie wiem dlaczego.

    Pani Kowbojczyk mieszka samotnie. Dzieci wyprowadziły się na nowe osiedle i zaglądają tu raz na rok.
    – Dom jest bardzo niebezpieczny – ostrzegła. – To wszystko przez ten dworzec. Najgorsze męty się schodzą. Pijak, kurwa i złodziej siedzi w bramie. A tam, po drugiej stronie – wskazała drzwi naprzeciwko, wychyliwszy się na korytarz – to mieszka taki pan Stasiu, nauczyciel. Spokojny pan, tylko u niego bywają różni jego uczniowie. Ja tam nie chcę za dużo panom mówić, skrzywdziłabym pana Stasieńka – ale on to jest jakiś taki dziwaczny. Żony nigdy nie miał, zawsze z tymi uczniami, niektórzy u niego nocują…

    Przed wojną, panowie, to była wspaniała kamienica – sąsiadka Kowbojczykowa zadumała się, spojrzawszy na robociarza, który zrzucał z dachu jakąś dechę. – A teraz to jedna ruina. Gdyby panowie chcieli zostawić swoją Kropkę z moją Pesteńką, to ja zawsze przyjmę i waszego mieszkania też popilnuję – zobowiązała się sąsiadka.

    Połowa grudnia 1993
    Pożar w burdelu. czyli wielki karambol w centrum miasta. Tramwaj dwadzieścia dwa zamiast pojechać prosto, skręcił w lewo i skasował cztery samochody. Na to jeszcze wpieprzył się nasz autobus. Prowadził go Jacek Paprocki, młody gówniarz. W dyspozytorni nazywaliśmy Jacka Kamikadze. Pędził tym swoim jelczem na złamanie karku. No i teraz też. Nie wyhamował, władował się w ostatni wagon tramwaju. Razem dwa trupy, dwanaście rannych, ruch sparaliżowany. Zadzwoniłem natychmiast do Roberta.
    – Jedziecie na ten wypadek, prawda? – rzuciłem do słuchawki. – Tak, wszystkie karetki ze Śródmieścia. Ja zjeżdżam z pożaru, gdzie mieliśmy poparzonego i też pędzę.

    Spotkaliśmy się na miejscu. Pełno gapiów, dziennikarzy. Szwendają się z tymi kamerami, włażą rannym niemal na nosze.
    – Przestańcie tu łazić – wrzasnąłem, widząc jak redaktor Dzidowski z telewizji dolnośląskiej wchodzi mi do zmiażdżonego wagonu. – No, czego człowieku tu szukasz? Podoba ci się, kurwa. ta krew? Gap się, filmuj sobie, aż ci się zrobi dobrze!

    A Dzidowski jakby nigdy nic.
    – Panie dyspozytorze, jak to się mogło stać? Dlaczego ten tramwaj skręcił?
    – A czy ja jestem panem Bogiem? Zapytaj pan tego – wskazałem na leżącego na ziemi człowieka, którego przykrywano właśnie czarnym, foliowym workiem. – Może panu coś powie, to on kierował tym tramwajem.

    Patryk Dzidowski jest znany w branży jako pani redaktor Dzidka. Zarozumiały jak kalarepa na wiosnę. W dyskotece udaje, że nie poznaje znajomych. Kupił ostatnio dużą kawalerkę na Sępolnie. Od pół roku chodzi z Kacprem, który jest modelem w agencji fotograficznej. Zastanawiam się, co Kacper zobaczył w Dzidce: owszem pokazuje się na ekranie, przed kamerą mówi z emfazą: Z pożaru domu, ze zburzonego sklepu Patryk Dzidowski, telewizja dolnośląska. Ale kiedy nie jest przypudrowany i pomazany kilogramem kremów, podświetlony trzema kamerami, wygląda, jak młynarz: blada twarz o nieokreślonym wyrazie, brązowa marynarka kupiona w czasach świetności domów towarowych.

    Nowy Rok 1994
    Leczę kaca. Sylwester spędziłem u… Dzidki. Godzinę po tym, jak przepędziłem go ze zmiażdżonego tramwaju, zadzwonił do mnie i przepraszał.
    – Nie gniewaj się, ale szef nam każe robić takie materiały krwiste, takie żywe, przecież ja nie dla własnej satysfakcji tam byłem – tłumaczył się. I prosił, by mu powiedzieć, dlaczego zwrotnica przeskoczyła nie tam, gdzie trzeba.
    – To jest tak samo jak ze wsadzaniem fiuta do dziur – wyłożyłem. – Na sto wsadzeń udanych jedno będzie nieudane. Albo pęknie ci prezerwatywa, albo dupcia się zakleszczy i nie wyjmiesz. Zwrotnica to też taki biedny fiutek, tylko z metalu. Biedny motorniczy mógł ją mechanicznie przestawić, nie uświadomiwszy sobie, co zrobił. A kiedy zrobił, było już po wszystkim.

    Bałem się, by Dzidka nie puściła na antenie tego fragmentu o fiutkach. U niego wszystkiego można się spodziewać. Nie puścił. I zaprosił mnie i Roberta na sylwestra. Chałupa odwalona jak kościół przed wizytą papieża. Biała terakota, zielone kafelki w łazience. Kuchnia jak lustro. Ogromny pokój, chyba ze czterdzieści pięć metrów. Przyszło parę znajomych Dzidki z telewizji, Kacper z agencji modeli, no i ja. Robert, niestety, nie mógł – miał dyżur w pogotowiu. Chłopak Dzidki zrobił gar gulaszu i dwa serniki wielkości Hali Ludowej. Szampanów kupili cały kontener.
    – Jedzcie, pijcie, nie żałujcie sobie – namawiał Dzidka. – Przed Sylwestrem dostaliśmy nagrody, mój reportaż z karambolu zdobył wyróżnienie.
    – Dziennikarska kurwa – skwitowałem złośliwie. – Bogaci się na czyjejś śmierci.
    – A twój chłop miałby pracę, gdyby ludzie nie chorowali, nie umierali – odcięła się Dzidka. – Też żyjesz z cudzego nieszczęścia!

    O północy wszyscy byliśmy nieźle wstawieni. Pamiętam, że wystrzeliliśmy petardę, która wybuchła niemal pod nogami chłopaka Dzidki. Narobił takiego pisku, jakby mu wybuchła w dupie, a nie pod nogami.
    – Czy mam wzywać Roberta z erką? – zaoferowałem się.

    Zadzwoniłem do swojego chłopa i życzyłem mu wszystkiego dobrego. Dyżur miał spokojny, tylko od północy zaczęły się wezwania od poparzonych petardami i pokaleczonych szkłem z butelek. Potem jeszcze piliśmy, a potem…

    Nie bardzo już pamiętam. Obudziłem się obok wysmukłego, muskularnego chłopaka – jednego ze znajomych Dzidki z telewizji. Byłem nagi, facet też. Poczułem jego dobrze wyrzeźbione ciało, był bardzo bujnie owłosiony. Chciało mi się pić, łyknąłem szampana wprost z butelki. Oblałem nim chłopca, roztarłem płyn na jego ciele. Zbudził się.
    – Och, kochanie – zamruczał z rozkoszy. – Jaki ty fantastyczny byłeś! Chciałbym jeszcze raz.

    Nie pamiętam, co tak naprawdę robiliśmy, ale posmarowałem się żelem, wskoczyłem na dobrze zbudowanego chłopaczka. Pozostali biesiadnicy jeszcze spali, gdy my rozpływaliśmy się w sobie. Ale z ciebie kurwa, Michał, pomyślałem już po wszystkim.

    Połowa stycznia 1994
    Kupiliśmy akcje Banku Śląskiego. Hossa na giełdzie dosłownie szaleje. W naszej bazie grają już wszyscy. Nawet kierowcy dają się przekonać. Mamy już sto milionów! Żartujemy z Robertem, że na część przedpokoju pieniędzy starczy. Jeszcze rok i kupimy całe piękne mieszkanie. Na razie urywamy się na kilka dni z Wrocławia, jedziemy do Juraty. Robert jeszcze nigdy nie widział morza zimą.

    Koniec stycznia 1994
    Wróciliśmy z grypą. Cały ten nasz wyjazd był porąbany. Pakowaliśmy się na ostatni moment. Podjeżdżamy pod pensjonat w Juracie, wypakowujemy rzeczy z malucha i okazuje się, że zostawiliśmy w domu torbę z koszulami i majtkami. Mamy tylko torbę z ręcznikami i kosmetykami.

    – Dlaczego nie zapakowałeś torby? – wyrzuciłem Robertowi.
    – Ja? To przecież ty jesteś kierowcą i ty powinieneś sprawdzić, czy wszystko jest.
    – Jak zwykle wszystko na moim łbie! – krzyknąłem. – Ja cały czas za kółkiem, ja mam sprawdzać, czy wziąłeś swoje kremy, może jeszcze mam pilnować twoich prezerwatyw, co?

    Torbę dostarczyła nam sąsiadka Kowbojczyk. Włożyła ją do pociągu i nazajutrz mieliśmy już swój zapomniany bagaż. Przed wyjazdem sąsiadce Kowbojczyk zostawiliśmy Kropkę o klucze do mieszkania, gdyby coś nas zalewało. No i zalało. Cholera.

    Morze w styczniu to średnia frajda. Dmucha i wieje. Leczymy się wódką z sokiem. W akcjach mamy już ponad sto dwadzieścia milionów złotych. Robert mówi, że może jednak lepiej wycofać pieniądze, bo na giełdzie to i stracić można.

    – Ale widzisz, jak wszystko idzie do góry? – spytałem. – Dzień w dzień redukcja kupna.

    Koniec lutego 1994
    W akcjach mamy już prawie dwieście baniek! Nie wytrzymuję nerwowo.

    – Robson, sprzedajmy ten cholerny Uniwersal. Zobaczysz, to pierdolnie i złotówki nie będziemy mieli.
    – Tak? – odciął się Robert. – A mieszkanie będziemy wynajmować do końca życia? Poza tym kto, jak nie ty, mówił, by nie wychodzić z akcji? Zagraniczni inwestorzy walą do nas jak w dym. Bank Śląski ma trzynastokrotną przebitkę, a ty chcesz wychodzić z akcji? Teraz, kiedy wszystko tak dobrze idzie? Zarobisz na mieszkanie siedząc w tej swojej dyspozytorni?

    Robert przychodzi do domu coraz bardziej zdenerwowany. Dzień w dzień ma dyżur z doktor Kokotową.

    – Żeby tę babę kiedyś szlag trafił – mówi. – Jedziemy do faceta, którego potrącił samochód. Ja wciskam gaz do dechy, a ona mi piszczy – Niech pan nie jedzie tak prędko, bo się wywrócimy!
    – On się nam też może wywrócić, pani doktor – mówi Robert. – Na tamten świat.

    Innego dnia doktor Kokotowa zemdlała przy pacjentce, którą mąż machnął siekierą po nogach.

    – Pani doktor, nie ma co mdleć, tylko zabieramy pannę na nosze i grzejemy na chirurgię – Robert zachował zimną krew, bo niejedno w pogotowiu widział.
    – Trzęsła mi się przez całą drogę – opowiada Robert o doktor Kokot. – Zastanawiałem się, kto pierwszy mi w tym wózku kipnie – pacjentka czy lekarka.

    U mnie w firmie też nielekko: po tym wypadku zobowiązano nas, byśmy nie karali motorniczych, którzy nie przestrzegają rozkładu jazdy. Dyrekcja twierdzi, że do wypadku doszło, bo tramwajarz spieszył się do pętli. Teraz każdy będzie jeździł, jak chce, a pasażerowie rozniosą tę naszą budkę w drzazgi!

    Pierwsze dni marca 1994
    Mam już dwieście milionów złotych! Ludzie zwariowali na punkcie giełdy. W bankach dzikie tłumy. Mam ochotę wybrać już te pieniądze, ale Robert oponuje. Trudno się dziwić – przyjechali właśnie właściciele mieszkania i zapowiedzieli podwyżkę czynszu. No bo przecież mamy centralne ogrzewanie, ciepłą wodę i gaz, a dom pięknie otynkowany. No i zasunęli nam sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Przy okazji gderali przez godzinę na Kropkę. Złościli się, że zdrapała tapetę w kuchni. A przecież kot musi gdzieś sobie ostrzyć pazury, tapeta była tak wyświechtana, że i tak trzeba by ją zmienić. Boją się też o tego swego Kubusia. Mówią, że go Kropka zeżre. Tymczasem Kropka obchodzi go z daleka, jak zdechłego szczura.

    Do Roberta przyjechał jego brat. Chce załatwić sobie miejsce w szpitalu klinicznym na neurochirurgii. Coś strasznego: uszczelniał dach stodoły i spadł z niej. Niby mu się nic nie stało, leżał parę dni w szpitalu, ale głowa go wciąż boli, mdleje, dostaje drgawek. Szkoda chłopaka. Piękny gość: dwa metry, długie brązowe włosy, wyrzeźbione nogi. Śpi z nami na kanapie, bo mamy tylko jedną. Jakoś się mieścimy, choć ja z trudem się opanowuję, by nie wiercić się w łóżku.

    Połowa kwietnia 1994
    Z dwustu milionów złotych zostało nam trzydzieści. W sam raz tyle, by oddać pożyczone pieniądze. Krach na giełdzie nas zdołował. Kiedy ogłoszono redukcję sprzedaży, kiedy wstrzymywano i zawieszano sesje, bo wszyscy chcieli się tego towaru pozbyć, my patrzyliśmy na siebie i nawet kłócić nam się nie chciało.

    – Mamy to mieszkanie – powiedziałem sarkastycznie. – Piękne, dwupokojowe, z basenem.
    – A tak pięknie było – wspominał niedawne czasy Robert. – Gdyby ta hossa jeszcze potrwała ze dwa tygodnie, z miesiąc…

    Wszyscy stracili, najwięcej ci, którzy włożyli pieniądze w ostatnich dniach lutego. Moi kierowcy jeżdżą jak przymuleni.

    – Ja to chyba wezmę ten wózek i do Odry, o tak – Staszek, szofer z wozu numer pięćset dwanaście, od dwóch dni nic nie je. Nie rozmawia z nami w czasie przerw, zamknął się w sobie. W styczniu sprzedał swojego nowego poloneza. Wszystko włożył w giełdę. Teraz stać go na felgę.

    My z trudem zapłaciliśmy czynsz za marzec. W dodatku Kropka wyskoczyła z okna. Zobaczyła ptaka, rzuciła się za nim i wylądowała na krzaku pod domem. Poharatała się i złamała łapę. Weterynarz skasował nas na kilkaset tysięcy złotych, bo Kropce co rusz trzeba dawać zastrzyki, aby jej się dobrze goiło.

    W sobotę poszedłem na dyskotekę. Chciałem wziąć Roberta, ale źle się czuł. Wypiłem dużo, chciałem zapomnieć o tych wszystkich kłopotach. Poznałem jakiegoś biznesmena spod Konina. Białe skarpetki, czarne buty, krawat i kupiona chyba w Tuszynie marynarka. Wysoki, potężny. Mieszkał w hotelu przy dworcu. Tak się napraszał, że niejako na odczepnego poszedłem z nim do hotelowej kawiarni. Wypiliśmy campari i malibu, i było mi już zupełnie wszystko jedno. Ani się obejrzałem, a wylądowaliśmy w pokoju. Nie zawracałem sobie głowy gumką, wszystko odbyło się szybko. Dziwiłem się temu biznesmenowi, że prosi mnie, byśmy spotkali się jutro i pojutrze.

    – Zobaczymy – mruknąłem, chowając jego wizytówkę z telefonem zaczynającym się na 0-90.
    – To komórka – wyjaśnił. – Możesz mnie zastać wszędzie.

    Poprosiłem faceta, by zamówił taksówkę. Wróciłem do domu z trudnością utrzymując równowagę na schodach. Robert był wściekły.

    – Ładnie, panie Michałek! – warknął. – Nie ma pieniędzy na życie, ale na twoje pijaństwo zawsze jest.
    – Ale nie za twoje piłem! – odszczeknąłem się. I nie za swoje też, pomyślałem idąc półprzytomnie do łazienki.

    Sierpień 1994
    Właściciele wyrzucają nas z mieszkania. Podobno do naszej kawalerki chce się wprowadzić krewna właścicieli. Przeprowadzamy się do niedużej klitki na Klecinie. Wszędzie stamtąd daleko, ale za to cisza i spokój. Jestem trochę zły na Roberta, bo poszedł do łaźni i wrócił stamtąd z bardzo seksownym brunetem.
    – Poznajcie się, to jest Piotr – przywitał mnie od progu. Czarnowłosa piękność studiuje w Warszawie, w Akademii Sztuk Pięknych. Rozmawialiśmy nieco o malarstwie, architekturze, Robert wyciągnął wino. Zrobiło się ciemno, gdy Piotruś stwierdził, że czas na niego. Widziałem, jak Robert był niezadowolony z tego, że Piotr wychodzi. Odprowadził go aż do wejścia i wsadził do taksówki.

    Koniec sierpnia 1994
    Siedzę w domu. Nie ruszam się od trzech dni. Nie jem, niemal nie piję. Nic mi się nie chce. Świat mógłby nie istnieć. Nawet wyć mi się nie chce. Jestem pozytywny. Sam nie wiem, co mi odbiło. Poszedłem do przychodni na test. No i wyszło. Robertowi tłumaczę, że mam kłopoty w pracy. I tyle musi mu wystarczyć. Nalega, pyta co chwilę, co mi jest. A ja wcale nie mam ochoty na zwierzenia. Proszę go, by zostawił mnie w spokoju, a on dopytuje się, czy mam innego, czy coś mnie dręczy, czy czegoś mi trzeba. A żebyś ty człowieku wiedział, że trzeba.

    Początek września 1994
    Powiedziałem Robertowi o wszystkim, że jestem zakażony, że to koniec, że powinniśmy się rozstać, bo ja nie mam sumienia patrzeć mu w oczy. Powiedziałem mu, jak się puszczałem w hotelu i u Dzidki. Mówiłem bez przerwy, długo, wyrzucając z siebie potok słów.

    Robert jeszcze tego samego dnia wziął zwolnienie z pracy. Pojechaliśmy do jego rodzinnych stron – do małej miejscowości pod Jelenią Górą, w rejon przełomu Bobru. Tu, nad wijącą się rzeką, pośrodku dużej polany, stoi niby gotycki zamek. W jego ruinach bawił się mały Robert.

    – To był mój cały świat – mówi. – Wystarczał mi. Był bezpieczny i piękny. Kiedy tylko mogłem, urywałem się z domu i szedłem do zamku.
    – Pięknie tu – szepnąłem. – Nie chciałby się stąd ruszać.
    – I nie ruszysz się. Przynajmniej beze mnie – Robert objął mnie ramieniem, pocałował mocno, serdecznie.

    Z dołu usłyszeliśmy miauknięcie, potem dziki, przeraźliwy pisk. To Kropka upolowała ptaka, który przycupnął na chwilę przed gankiem.

    Podoba się opowiadanie? Podziel się z innymi!

    orfeusz

    wysłuchał i zanotował
    SŁAWOMIR ŚLUBOWSKI
    (“Facet” 1999)